Szwecja, choć po wiekach wojowniczej przeszłości, w 1814 roku zaprzysięgła wieczystą neutralność, do obrony swego terytorium utrzymywała silną armię, na której uzbrojenie w skuteczne i nowoczesne środki ogniowe nigdy nie skąpiła pieniędzy.
Szwedzi byli jednymi z pierwszych użytkowników karabinów maszynowych na kontynencie, ale chwilę to potrwało, zanim znaleźli system, który im całkowicie odpowiadał. Zanim do tego doszło, w latach 1895–1914 szwedzka armia zmieniała cekaemy jak rękawiczki. Najpierw kupiła partię Maximów Kulspruta (po szwedzku karabin maszynowy, w skrócie ksp) m/95. Nabój 6,5 mm × 55 Mausera, jakkolwiek całkiem mocny i chirurgicznie celny, okazał się jednak zbyt słaby do napędu starego modelu Maxima, konstruowanego z myślą o czarnoprochowych nabojach miotających ciężkie ołowiane pecyny kalibru 11 mm. Szwedzi trochę padli ofiarą własnego zapału – kupili swoje Maximy za wcześnie. Już bowiem rok później niepowodzenie projektu małokalibrowego karabinu dla US Navy – które w rezultacie dało szansę Browningowi z jego „kopaczką do kartofli” Mod. 1895 – stało się katalizatorem powstania zmodyfikowanego Nowego Modelu. Ten odchudzony i wzmocniony do amunicji z prochem bezdymnym karabin z powodzeniem radził sobie z małokalibrowymi nabojami – i to nawet takimi słabeuszami, jak 6,5 mm nabój włoski. Ale Szwedzi nie czekali na wyniki rozwoju Maxima – uznali jego przyjęcie za konieczny koszt postępu, spisali go na straty i uciekli do przodu.
Krok w tył, dwa kroki w bok
Choć paradoksalnie tę ucieczkę do przodu zaczęli krokiem wstecz. Stary wróg Maxima, Thorsten Nordenfelt, wstawił stopę w szwedzkie drzwi. Nakłonił Szwedów do zakupu karabinu maszynowego ksp m/99 systemu Bergmana-Nordenfelta, jako broni rodzimej konstrukcji (wg patentu Szweda, kpt. Oscara Wilhelma Bergmana – nie mylić z Niemcem, Theodorem Bergmannem), a w dodatku dwusystemowej. Normalnie działał jako automatyczny karabin maszynowy, uruchamiany krótkim odrzutem lufy, z zamkiem ryglowanym dźwignią – trochę podobnie do współczesnego mu cekaemu Salvator-Dormus (późniejsza Škoda) – ale w trudnych warunkach, lub gdyby amunicja okazała się za słaba, to m/99 działał także jako ręcznie napędzana kartaczownica. Przyjęcie do uzbrojenia tej broni, koncepcyjnie przestarzałej mimo użycia nowoczesnych rozwiązań w rodzaju wyprzedzającej epokę o 30 lat metalowej elastycznej taśmy z otwartymi ogniwami (następną taką przyjęli Niemcy do MG 34!), okazało się przedwczesne. Karabin był poważnie niedopracowany – i to na tyle, że już po odebraniu pierwszej dostawy armia skutecznie zerwała kontrakt, bez trudu dowodząc przed sądem (i to Nordenfeltowi – mistrzowi sądowych dogrywek nieudanych prób), że ksp m/99 nie spełnia wymagań zapisanych w kontrakcie.
Ten krok wstecz okazał się atoli mieć zbawienne następstwa – doszczętnie bowiem skompromitował stojące za nim stronnictwo przeciwników postępu, otwierając drogę do dalszego unowocześnienia uzbrojenia armii
ilustracje: MILISEUM