Branża wystawiennicza na całym świecie ciężko przeżyła dwa lata pandemii, kryzys dotknął też polskie imprezy. Część z nich upadła, część próbuje się odbudowywać – poznańskie centrum targowe jest jednym z najsilniejszych w Polsce, więc przetrwało.
To była pierwsza edycja Targów Euro Target Show, choć w tym roku – gdyby trzymać się pierwotnych planów – powinna być już trzecia. W dodatku targi miały być organizowane naprzemiennie w Warszawie i w Poznaniu, no i miały obejmować szerokie spektrum zdarzeń: od łowiectwa, przez strzelectwo i outdoor, po survival. Covid zrewidował te plany i w efekcie w ostatni marcowy weekend mieliśmy okazję wziąć udział w imprezie – takiej, jaką w obecnych warunkach udało się zorganizować. Której zadaniem było udowodnienie, jak to ładnie ujęto w materiałach prasowych, że „wiara w potęgę spotkań przetrwa najbardziej dotkliwe kryzysy”. Podobnie jak w przypadku norymberskiej IWA OutdoorClassisc, gdyby w tym roku rzecz się nie odbyła, poległaby definitywnie. Więc odbyć się musiała, niezależnie od kosztów i efektów. A ponieważ musiała, więc się odbyła.
W jednej hali nr 5 (skojarzenia z tytułem powieści Kurta Vonneguta nieprzypadkowe) zebrano „blisko 100 wystawców”, których ekspozycje zwiedziło ponad 6 tys. zwiedzających – co akurat jest liczbą budzącą szacunek i, jak się wydaje, realną, bo w sobotnie i niedzielne południe na hali było rzeczywiście tłoczno. Organizatorzy robili co mogli, żeby efekt całości był jak najlepszy, ale pewnych rzeczy przeskoczyć się nie dało – na przykład tego, że na targach były (tylko, czy aż?) trzy stoiska, na których można było dotknąć broni, i czwarte, gdzie kilka egzemplarzy było wystawionych w gablocie.
Ilustracje: Jarosław Lewandowski