Poziom politycznego wzmożenia staje się trudny do wytrzymania – rozpoczęła się kampania wyborcza, ale trudno ją śledzić, bo poziom debaty sięga bruku. W zasadzie nie używa się już argumentów, tylko cepy i kłonice. Każda partia tzw. głównego nurtu wzbogaciła swoje listy o kandydatów (i kandydatki – jak to mówią ci zarażeni manią nadużywania feminatywów) importowanych ze zgoła odmiennych obszarów politycznych. Z jakiegoś powodu uznano, że każdy komitet musi mieć swoje pajace, rozrzucone od prawa do lewa. No, może nie każdy – partie rzeczywiście ideowe ich nie mają, choroba dotyka tylko bezideowe centrum. Co więcej, enuncjacje wodzów plemiennych pokazują, że motywacją dla takich „ubogaceń” bywa nie tyle chęć zdobycia nowych wyborców, co zrobienie na złość wodzom plemion przeciwnych.
Wraz z wyborami do parlamentu będziemy mieć referendum – co do zasady, to dobrze. Skoro już mamy ustrój demokratyczny, to chcemy także mieć możliwości wypowiadania się w sprawach dotyczących naszego państwa. Niestety, referendalne pytania są sformułowane dziwnie, czasami wręcz trudno odgadnąć, o co w nich chodzi. To trochę tak, jakby jego pomysłodawcom nie chodziło o poznanie zdania obywateli, tylko o lewar do podniesienia notowań ich partii przed wyborami. Najdziwniejsze, że pytania zostały tak zadane, że aby wyrazić zgodę z poglądami organizatorów musimy głosować na NIE – a jeśli się z nimi nie zgadzamy, to na TAK. I tak nieźle, bo przecież mogło być także pytanie „Czy jesteś za powszechnym dostępem do broni palnej, żeby Polacy mogli się nawzajem pozabijać?”…
Jeden z byłych prezydentów – zresztą najmniej udany ze wszystkich, jakimi Pan Bóg nas pokarał – oświadczył, że w referendum udziału nie weźmie i wzywa do tego innych. Trudno o przykład większej politycznej głupoty: w referendum udział wziąć należy, odpowiadając na pytania tak, jak dyktuje nam własny rozum i przekonania. Jeśli większość współobywateli zagłosuje tak samo, wynik będzie po naszej myśli – a jeśli odwrotnie, będzie przeciwny. Ten mechanizm nazywa się „demokracją”. Inna pani polityk powiedziała w telewizorze, że w wyborach do Senatu zagłosuje na kobietę, bo ona zawsze głosuje na kobiety – jak rozumiem, niezależnie od ich politycznych poglądów. Jest to jakaś myśl: a łysi niech głosują na łysych.
Ukraina prowadzi – wedle tego, co nam wkładane jest codziennie do głów – wielką wojnę o naszą i waszą wolność. Wojnę nieomal totalną, na ołtarzu której mamy złożyć nasze zasoby, rolnictwo i w ogóle wszystko, wdzięczni że (wyjątkowo tym razem) to nie my walczymy. A tu nagle się okazuje, że na Ukrainie mają niebawem odbyć się wybory (w czasie wojny?!), że to ukraińscy kierowcy przewożą przez granice (z Ukrainy, przez Polskę, Słowację, Czechy aż do Niemiec) ciemnoskórych nielegalnych imigrantów z całego świata, i że to ukraińskie przedsiębiorstwa wciąż zaopatrują Rosję (pomimo wojny?!) w różne strategiczne surowce i dobra. Oraz że zamknięcie szlaku eksportu zboża przez Morze Czarne wcale nie jest takie złe dla tamtejszego przemysłu rolnego, bo po co pchać towar aż do Afryki, jak można sprzedać go za rogiem, w Europie? A ów „przemysł rolny” tak naprawdę jest taki bardziej niemiecko-amerykańsko-izraelski, tyle że pola leżą na Ukrainie. To w końcu jest ta wojna, czy nie?
Zapraszam Państwa do lektury wrześniowego numeru naszego miesięcznika – papierowo, elektronicznie i na stronie www.strzał.pl – a także do oglądania kolejnych odcinków KINO STRZAŁpl na kanale YouTube. I cieszmy się babim latem, w tym roku nad wyraz pięknym…
A, i jeszcze muszę przeprosić Bezpartyjnych Samorządowców, których nie ujęliśmy w zestawieniu w artykule przedwyborczym – gazeta poszła do druku przed terminem rejestracji list, a w poprzednich wyborach BS podpisów pod listami nie zebrali. Taki los miesięcznika…