W naszym cyklu o karabinach przeciwpancernych nie mogło zabraknąć artykułu o polskim karabinie wz. 35 konstrukcji Józefa Maroszka – broni tyleż słynnej, co mało zrozumianej, a jeszcze zmitologizowanej już tak, że granice dzielące prawdę od zmyśleń zatarły się niemal bez śladu.
W roku 1929 mjr Tadeusz Felsztyn (1894–1963), dyrektor naukowy toruńskiej Centralnej Szkoły Strzeleckiej, głównej instytucji badawczej i szkoleniowej WP w zakresie broni strzeleckiej w latach 1919–1932, zainteresował się oferowanymi w Niemczech sztucerami Halger, konstrukcji Johanna Halbego i Hermanna Gerlicha. Charakterystyczną cechą broni firmy Halger były pociski o bardzo wysokiej prędkości początkowej i tak się jakoś od samego początku złożyło, że choć broń reklamowano jako myśliwską, to w artykułach o niej pokazywano nie trofea myśliwskie – a przestrzelone blachy pancerne. Te doniesienia zainspirowały trend małokalibrowych karabinów przeciwpancernych, które testowało wiele krajów Europy, ale na poważnie ich rozwojem i wprowadzeniem do uzbrojenia wojsk zdecydowały się zająć tylko dwa: Polska i Niemcy. Niemiecki rezultat zainteresowania Halgerami przyjął ostatecznie formę karabinów przeciwpancernych PzB 38 i 39 – a polski karabinu wz. 35.
Droga do Urugwaja
Pierwszym skutkiem zainteresowania Felsztyna Halgerem był zakup karabinu, który został poddany badaniom w CSS w październiku 1931 roku. Rezultaty były na tyle zachęcające, by rozpocząć na poważnie badania nad polskim małokalibrowym karabinem o wysokiej prędkości początkowej.
Program był obliczony na wiele lat, a drogę do pozyskania takiej broni podzielono na wiele etapów – jak to po latach ujął Felsztyn: „poszliśmy od rzemyczka do koniczka”. Pierwszym etapem miało być zbudowanie broni nieautomatycznej, żeby się przekonać, czy cele programu są realistyczne i czy ma on w ogóle perspektywy realizacji. Felsztyn był pewien, że skoro Halger chwalił się w reklamach uzyskaniem prędkości rzędu 1400 m/s, to docelowo uda się osiągnąć prędkość pocisku rzędu 1500–1600 m/s. Wówczas użycie pocisku S (ostrołukowego lekkiego, o masie 10 g) kalibru 7,9 mm powinno wystarczyć do przebicia z odległości 100 m płyty pancernej o grubości 20 mm – standardu przebijalności, którego osiągnięcia wymagano od konstruktorów podobnej broni w innych krajach. Państwowa Wytwórnia Prochu i Materiałów Kruszących w Zagożdżonie (od 1932 roku włączonym administracyjnie w skład sąsiadujących Pionek) otrzymała polecenie sformułowania ładunku miotającego zdolnego wystrzelić pocisk S z prędkością na początek rzędu 1200–1400 m/s, a następnie prowadzić dalsze prace rozwojowe nad zwiększaniem osiągów. Jednocześnie Państwowa Fabryka Karabinów w Warszawie miała prowadzić prace nad bronią zdolną wykorzystać te osiągi, zaczynając od jednostrzałowego lub powtarzalnego „karabinu wyjściowego” kalibru 7,9 mm, następnie rozwijać prace w kierunku „karabinu docelowego” kalibru 10–13 mm, powtarzalnego, samopowtarzalnego lub maszynowego. Widać w tym odzwierciedlenie prac niemieckich z okresu Wielkiej Wojny, gdy karabin T-Gewehr miał być jedynie etapem prac rozwojowych w drodze do karabinu maszynowego na nabój 13 mm × 92SR – a historia sprawiła, że stał się etapem jedynym, bo wojna dobiegła końca, zanim choć jeden z sześciu rozgrzebanych projektów ujrzał światło dzienne. I co ciekawe – ostateczny wynik polskiego programu też był do wyniku prac niemieckich podobny. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Ilustracje: Michael Heidler, Leszek Komuda, Centralne Archiwum Wojskowe, Muzeum Powstania Warszawskiego