Nie tylko łamana, ale w dodatku inspirowana pomysłami wziętymi z internetu, a nawet jeszcze ciekawiej: z serwisu YouTube! Na pierwszy rzut oka wygląda to na żart, ale bliższa analiza tematu przynosi zgoła odmienne konkluzje
Główną postacią dramatu jest pewien młodzieniec z Missouri, który pod zaczerpniętym z kart klasyki amerykańskiej literatury młodzieżowej (Mark Twain, Przygody Hucka) pseudonimem Royal Nonesuch stał się jedną z youtubowych gwiazd. Zasłynął budowaniem we własnym garażu i publicznym testowaniem (często igrając z własnym zdrowiem i życiem) różnych przedziwnych strzelających konstrukcji, co dokumentowały zamieszczanie w sieci filmiki. Chłopak miał ewidentną smykałkę do tego rzemiosła i czasami bardzo fajne pomysły, co doceniło ponad 300 tys. subskrybentów jego kanału. Dziś ma już 23 lata i dwa lata temu zakończył swoje internetowe wyczyny – ale nie dlatego, że mu się znudziło albo coś stało w wyniku eksperymentów, lecz z powodu politycznej poprawności serwisów Google oraz YouTube, które zwalczają broń jako taką, a już w szczególności pokazywanie jej w atrakcyjnej formie. Nowe regulacje dotyczące „polityki kontentowej” z marca i kwietnia 2017 roku wprowadziły faktyczną cenzurę, co doprowadziło do zlikwidowania jego kanału. Tak na marginesie: bezbrzeżnie mnie dziwi, że ta lewacka jaczejka wciąż jest poważana i używana przez środowiska, z którymi bezpardonowo walczy – gdy na logikę wydawałoby się, że ludzie nastawieni np. probroniowo powinni po prostu bojkotować te serwisy, albo założyć własne.
Konstrukcje Royal Nonesucha w zawadiacki sposób omijały co bardziej bzdurne przepisy, ale ich głównym przesłaniem było zrobienie nie tyle półlegalnej, ile jak najbardziej funkcjonalnej i praktycznie przydatnej broni palnej jak najtańszym kosztem, najlepiej przy użyciu powszechnie dostępnych materiałów, części i narzędzi. Stąd często pojawiały się w nich rury hydrauliczne (w tym nawet takie z PVC) i akcesoria do broni już istniejących (takie jak akcesoryjne urządzenia spustowe do powszechnie znanych karabinów), łączone przy pomocy spawarki elektrycznej lub połączeń gwintowych.
Gdy pomysł udało się zrealizować i wszystko działało jak trzeba, powstała broń otrzymywała „nazwę typu”, czyli najczęściej inicjał konstruktora „RN” uzupełniony dodatkową liczbą, z reguły oznaczającą kaliber broni. I tak właśnie powstał karabin RN-50, czyli najprostsza z możliwych półcalówka. Tak prosta, że aż piękna – a do tego całkiem praktyczna, bo szybko demontowalna na dwa podzespoły, łatwe do spakowania i przenoszenia (przechowywania). A przy tym lekka, odporna mechanicznie i bezpieczna w strzelaniu. Była tak udana, że aż zwróciła uwagę uznanego producenta broni