W sobotę, 13 czerwca 2020 roku, w wieku 94 lat odszedł od nas wielki francuski pisarz Jean Raspail – autor m.in. powieści Obóz świętych, Sire, Pierścień rybaka, Miłosierdzie. Rojalista, konserwatysta i wielki wizjoner, któremu dana została łaska nie oglądania na własne oczy tego, co proroczo przewidział. Wszak właśnie wokół nas rozgrywa się prolog do wydarzeń opisanych na kartach Le Camp des saints – choć w roku 1973, gdy książka się ukazała, Raspail zakładał zagrożenie zmasowaną falą migracji nadciągającą z Indii. Tak to wyglądało z perspektywy tamtych lat, znaczonych katastrofą spowodowaną przez cyklon Bhola i wojną o Bengal Wschodni. Zagłada naszej cywilizacji zmaterializowała się czterdzieści lat później i z innego kierunku – z Afryki. Za to sposób w jaki rozdeptują nas hordy biednych ludzi, szukających w Europie raju dla siebie, jest taki sam jak u Raspaila. I już nawet posypały się na ziemie pomniki, niszczone w bezmyślnym szale nienawiści do białego człowieka. Który miał czelność być bogatszym, mądrzejszym, ładniejszym – ale też pecha być słabszym – niż przyjezdni. Więc zostanie zjedzony, często nawet w bardzo dosłownym sensie. Kto jeszcze nie czytał Obozu świętych – niech się pospieszy, nim książka trafi na indeks ksiąg zakazanych (jak ostatnio trafiło na niego wiele dzieł, z Przeminęło z wiatrem na czele).
Kto zaś nie chciałby dostąpić zaszczytu bycia zjedzonym przez ubogaconych pigmentalnie braci mniejszych (lub większych, różnie to bywa) z południa – niech się zawczasu zaopatrzy w odpowiedni zapas broni, amunicji i „mechanizmów ładujących”. Może to zdać się na nic, bo jak trafi się nam rząd odpowiednio poprawny politycznie, to zdąży nam to wszystko zabrać (dlatego warto zawczasu przygotować miejsce do zakopania tego i owego na czarną godzinę) – dlatego warto dwa razy pomyśleć, zanim zakreśli się kratkę na karcie wyborczej. Emocje doraźne nie koniecznie muszą być dobrym doradcą, w kontekście czających się za rogiem spraw wielkiej natury.
A z innych ciekawych wydarzeń ostatnich dni warto zauważyć słowa pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego, szefa partii Prawo i Sprawiedliwość, wygłoszone na dorocznym Zjeździe Klubów Gazety Polskiej. Spytany o zmiany w prawie regulującym dostęp do broni w Polsce, prezes Kaczyński stwierdził, że dla niego to jest „marginalna sprawa”. I że jego zdaniem w naszym kraju „w broń zaopatrzyłyby się przede wszystkim te środowiska, które bardzo, ale to bardzo zaszkodziłyby tej pozostałej części społeczeństwa”, a „krzywd byłoby więcej niż korzyści”. Jest to jasne postawienie sprawy, wiadomo czego się można spodziewać – a raczej czego się można nie spodziewać: zmian na lepsze. Jak spojrzymy na broniowe statystyki (opublikowane w czerwcowym numerze), zauważymy, że w roku 1998 było w Polsce prawie 570 tysięcy pozwoleń na broń. Tak, wiem: część to były pozwolenia na gazowe pistolety. Ale wówczas było bardzo wielu ludzi, którzy zrobili spory wysiłek, aby te gazówki dzierżyć – zapewne woleliby mieć prawdziwy pistolet, ale takie pozwolenia były trudniejsze do uzyskania. I nawet gdyby tych gazówek było 200 tysięcy, to i tak pozwoleń na broń prawdziwą było więcej, niż jest ich dziś. Więcej o połowę. Rok 1998 to były rządy AWS – potem było mniej więcej równo, aż tąpnęło pod koniec rządów PO. I teraz za rządów PiS idzie bardzo powoli i opornie do góry – dlaczego tak, już wiemy: bo to marginalna sprawa.
Więc jak pan prezydent Andrzej Duda przegra wybory dwustu tysiącami głosów, a tak może być, będzie można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że zaważyły te gazówki…
Ale przecież to, kto będzie – lub nie będzie – prezydentem, to marginalna sprawa, prawda?