Mniej więcej od połowy XVIII wieku trwa w naszym kraju światopoglądowy konflikt pomiędzy zwolennikami opcji – nazwijmy to – patriotycznej oraz kosmopolitycznej. Zestaw epitetów jest zazwyczaj podobny: opcja patriotyczna to ludzie zaściankowi, niewykształceni, religijni, brzydcy i głupi. A opcja kosmopolityczna to ludzie nowocześni, światli, otwarci, piękni i wolni od przesądów. Historia to ocenia, a im dalsza perspektywa, tym mniejsze emocje i bardziej przejrzysty werdykt: dziś Konfederacja Barska jest zbiorowym bohaterem pozytywnym, a Familia Czartoryskich – negatywnym, choć czterdzieści lat temu w peerelowskiej szkole wykładano to dokładnie odwrotnie. Podziały te trwały przez cały czas zaborów, przyjmując formę dostosowaną do aktualnych realiów. Jedni opowiadali się za gospodarczym rozwojem kraju, pracą organiczną, budowaniem struktur społecznych i czekaniem na okazję na zerwanie pęt zaborczych – a drudzy w romantycznym uniesieniu co i raz podrywali się do walki zbrojnej, powstańczej, nie licząc się z polityczną sytuacją i lekceważąc rachunek szans powodzenia. Odsądzano się przy tym od czci i wiary, oskarżając nawzajem o niepowodzenia. Po roku 1918 te podziały przyjęły postać starcia stronnictw politycznych – podsycanego przez osobiste animozje liderów dwóch największych obozów (podobno Dmowski i Piłsudski poróżnili się o kobietę, co byłoby nawet romantyczne, gdyby nie miało tragicznych następstw dla losów kraju).
Dziś, po kolejnym wybiciu się na niepodległość, dawne animozje są wciąż żywe – co zakrawa na lekką narodową paranoję. Nadal mamy zwolenników polskiej tradycji i zwolenników zagranicznej „nowoczesności”. Przejawia się on w stosunku do Unii Europejskiej, światopoglądowych nowinek ideologicznych (a jeszcze niedawno tęcza była po prostu tęczą…), a także w ocenie przeszłości niedawnej. Tęczowe tematy dziś zostawmy, zresztą mam ich już szczerze dość. Stosunek do PRL jest w dużej mierze funkcją tego, jak kto (czy też jego rodzina) był wówczas wprzęgnięty w tryby systemu i „ustawiony”. Ale jeśli nie uważamy dziś Królestwa Polskiego z lat 1815–1831 za niepodległe państwo, to jak możemy za takie uważać PRL? Zgniły kompromis roku 1989 i brak jakiegokolwiek rozliczenia ówczesnych elit to ciężki grzech III Rzeczypospolitej, który teraz wychodzi nam bokiem. A Unia? Jedni uważają, że „Unia to my” – czyli że zastąpiliśmy dziś Polskę Unią. I zamiast kraju średniej wielkości mamy „kraj” obejmujący obszar 27 państw, które utworzyły związek polityczno-gospodarczy o charakterze państwa federacyjnego. Drudzy widzą to nieco inaczej: że Polska przystąpiła do wspólnot europejskich o charakterze gospodarczym, oferujących także powrót do idei swobody przemieszczania się i osiedlania na terenie wszystkich stowarzyszonych krajów, które zachowują swą autonomię i niepodległość. Powrót, bo tak – poza okresami wojen i rewolucji – wyglądała normalna rzeczywistość w Europie: ludzie przemieszczali się kiedy i gdzie chcieli (a czasami zmuszała ich do tego sytuacja). Tak jak Fryderyk Chopin, który w 1830 opuścił Warszawę i przez Wiedeń udał się do Paryża, bez wiz i zezwoleń. Polska przystąpiła do wspólnot, a nie do federacji – i to się nie zmieniło, prawda?
Nikt nie pytał mnie, czy zgadzam się na likwidację niepodległości mojego kraju i czy chcę nadrzędności prawa stanowionego przez eurobiurokratów nad prawem stanowionym przez Sejm, do którego posłów mogę wybierać. Mamy demokrację i rządzą ci, których wybrała większość – co nie znaczy, że nieodpowiedzialne pięknoduchy mogą, gdy jak ich już wybrano, podpisywać wszystko. Więc nie zgadzam się na nadrzędność prawa unijnego, ani na zaciąganie przez Unię jako podmiot zobowiązań finansowych, które potem miałbym spłacać swoimi podatkami.
A skoro wiele państw Unii nie przyjęło jeszcze znowelizowanej dyrektywy broniowej, bo jest źle napisana, to także my jej nie przyjmujmy – i zażądajmy poprawienia tego bubla.
Zapraszam Państwa do lektury wrześniowego numeru : papierowo, elektronicznie i na naszej stronie internetowej www.strzał.pl