Chińska pandemia to generalnie rzecz straszna i niech pójdzie jak najszybciej precz – ale miała jeden aspekt pozytywny: rząd nie miał czasu zajmować się różnymi sprawami drobniejszej natury, całą energię poświęcając na walkę z covidowymi wiatrakami.
Tymczasem powoli wraca normalność, czego niezbitym dowodem jest pojawienie się w Sejmie projektu nowelizacji ustawy o wykonywaniu działalności gospodarczej w zakresie wytwarzania i obrotu materiałami wybuchowymi, bronią, amunicją oraz wyrobami i technologią o przeznaczeniu wojskowym lub policyjnym (druk nr 1085). Choć ustawa ta pozornie dotyczy jedynie przedsiębiorców, to jednak oddziałuje także na konsumentów – czyli cywilnych posiadaczy i użytkowników broni.
Celem nowelizacji jest doprecyzowanie ustawy w tych obszarach, gdzie wcześniej coś pominięto lub zapisano nieprecyzyjnie. Chodzi głównie o sposób nanoszenia oznaczeń na broni i jej częściach, a także o wstawienie do ustawy unijnych przepisów dotyczących broni alarmowej, będących treścią rozporządzenia wykonawczego Komisji Europejskiej. To pierwsze jest ważne i potrzebne, bo tak jak to jest zapisane do tej pory, oznaczenie broni może być naniesione w zasadzie nawet spirytusowym flamastrem. Problem w tym, że wśród państw unijnych wciąż nie ma porozumienia odnośnie głębokości oznaczeń, czyli de facto odnośnie technik ich nanoszenia