Z zabytkami jest jak z paliwami kopalnymi – nawet oszczędne wydobycie w końcu wyczerpie łatwo dostępne złoża. Po firmach kopiujących mundury i bagnety kiedyś w końcu musiało dojść do tego, że ktoś zacznie produkować repliki broni, w tym maszynowej.
Rozwój ruchów rekonstrukcji historycznej na całym świecie kiedyś w końcu musiał doprowadzić do tego, że popyt przekroczy podaż. Wiadomo było, że pierwsze skończą się mundury: każdy żołnierz musi być w niego ubrany, a produkcja ustała w niektórych przypadkach setki lat temu. Dziś wyczerpują się już nawet – zdawałoby się, nieprzebrane – złoża mundurów amerykańskich i brytyjskich z okresu II wojny światowej, a co dopiero napoleońskich czy z czasów Wielkiej Wojny. Popularność historycznych przebieranek sprawiła, że już od kilkudziesięciu lat powstają firmy specjalizujące się w reprodukcjach oryginalnych mundurów, oporządzenia, wyposażenia – ba, nawet butelek, etykiet i puszek z nadrukami z odpowiedniej epoki. Szczytem wszystkiego jest amerykańska (a jakże!) firma, produkująca… gotowe niedopałki papierosów w bibułkach z logo różnych drugowojennych alianckich marek (Cameli, Woodbine’ów, zielonych Lucky Strike’ów itp.), żeby dzisiejsi maniacy zdrowia nie musieli ich sami wypalać, ale byli w stanie zachować charakterystyczny element wystroju każdego okopu, bo żyjący w nich żołnierze kopcili na potęgę. Wcielający się w dajmy na to, brytyjskiego spadochroniarza z operacji „Market-Garden” może na tym rynku kupić wszystko: od bordowego beretu z odznaką, przez kurtkę spadochronową Denisona, hełm, po komplet oporządzenia włącznie nawet ze specjalną żabką do bagnetu No.4 Mk II („gwoździa”) z dodatkową kieszonką na „lizak” – wkładkę zastępującą odłączoną na czas skoku kolbę Stena Mk V, by opora sprężyny powrotnej nie wypadła od wstrząsu przy lądowaniu. Nie wspominając już o samym „lizaku” i oczywiście bagnecie do tej żabki. Dziś rzadsze typy bagnetów brytyjskich z okresu II wojny światowej (np. No.4 Mk I, czy No.5 Mk I) osiągają ceny rzędu kilkuset funtów i „przebierańcy” dawno odpuścili sobie konkurencję z kolekcjonerami, zadowalając się replikami po funtów kilkadziesiąt.
Ten trend do replikacji długo omijał najważniejszą cechę, odróżniającą żołnierza od cywila – uzbrojenie. Było tak, bo zapasy broni z okresu II wojny światowej zdawały się nieprzebrane do tego stopnia, że tysiące – ba, miliony – jej sztuk wysyłano do hut lub pozbawiono cech bojowych. W tej sytuacji, po wyczerpaniu dostępnych pokładów prawdziwych zabytków, na rynku musieli się pokazać kopiści