Federalna minister obrony, Christina Lambrecht odkryła, że Bundeswehra ma amunicji na góra dwa dni walk. To efekt pięknoduchowskich mrzonek, że po rozpadzie ZSRR Europie przestało cokolwiek zagrażać – a Rosja chce tylko pieniędzy, i dlatego sprzedaje gaz i ropę tak tanio, żeby się nie opłacało dywersyfikować dostaw. Po Przewodowie przyszła refleksja.
Okazało się, że nawet jakby się chciało (z czym Niemcy mają wyraźny problem), to Ukrainie nie ma co przekazać, bo po półkach pustki. Kanclerz gromko zapowiadał wielkie nakłady na Bundeswehrę – a naiwna Lambrecht uwierzyła i wystąpiła o pieniądze na pilne uzupełnienie zapasów. Jednak minister finansów ostudził ją, że skoro podczas budżetowych negocjacji nawet się nie zająknęła o pieniądze, to teraz niech siedzi cicho, bo się budżet nie zapnie!
Za to w lecie zdążono wydać 2,3 mld euro na 313 tys. „zestawów odzieży bojowej”, czyli mundurów i hełmów – w tym takich w rozmiarze SS (czyli „S-Shmall”), które to litery znalazły się na wszywkach mundurów. Prasa zrobiła raban, bo akurat ten skrót literowy w kontekście niemieckiej armii kojarzy się słabo. Pani Lambrecht poleciła więc żołnierzom odpruwać feralne wszywki we własnym zakresie. To może naboje też niech sami kupują?
ilustracja: BERND WEIßBROD DPA