Historia ma tę zagadkową cechę, że lubi się powtarzać – choć nigdy nie w dokładnie tej samej formie ani treści, a często wręcz jako karykatura wydarzeń minionych. Jak wygląda zderzenie historii roku 1920 z rokiem 2020? Niestety, niepokojąco zbieżnie…
Wojna z bolszewikami nie była tylko kolejnym starciem w obronie granic odtwarzającej się po latach jako niepodległe państwo Polski – była to wojna cywilizacyjna, choć nie wszyscy wówczas zdawali sobie z tego sprawę. Przede wszystkim fakt ten nie dotarł do głów przywódców „białej” Rosji, przez co szybko stali się oni li tylko częścią historii. Świadomość rangi zdarzeń toczących się nad Berezyną, Dźwiną, Niemnem, Wisłą i Zbruczem mieli za to komunistyczni aktywiści w Niemczech, Anglii czy Francji, blokujący transporty sprzętu wojskowego dla Polski. Wygraliśmy także dzięki postawie Węgier, które przekazały nam swoje zapasy broni i przede wszystkim amunicji – a tych transportów komuniści nie byli w stanie zablokować. Czy to czegoś nam nie przypomina, z bieżącej sytuacji? No właśnie…
Ci, którzy chcą wprowadzać w życie idee Marksa i jego kolegów, muszą wpierw wybrać grupę społeczną, na której się oprą. Próbowano różnych wersji. Najbardziej naturalni wydawali się robotnicy fabryczni, których los w wieku XIX faktycznie był trudny – głównie za sprawą niskiego poziomu bezpieczeństwa pracy. Ale z dzisiejszej perspektywy widać, że tymi, którzy naprawdę poprawili sytuację robotników przemysłowych byli europejscy konserwatyści, chadecy i socjaldemokraci, którzy zbudowali fundamenty państwa dobrobytu, z prawnymi zabezpieczeniami dla wszystkich obywateli (a więc także dla robotników). Każdy, kto pamięta – albo zechce się dowiedzieć – jak wyglądały warunki pracy w fabrykach państw bloku sowieckiego wie, że ostatnimi do miana dobroczyńców robotniczych byli właśnie komuniści, bezwzględnie eksploatujący wszystko i wszystkich, traktujący obywateli jak niewolników. Bo cel walki z religią chrześcijańską i kapitalizmem był najważniejszy, więc uświęcał wszelkie ofiary.
Ponieważ komunizm – o ironio – zaczęto budować w Rosji, gdzie prawie nie było przemysłu, musiano wybrać inną grupę społeczną. Próbowano oprzeć się na chłopach, ale ci byli nieuleczalnie konserwatywni, więc sprowadzono ich w Związku Radzieckim do roli przypisanych do ziemi podludzi, bez dokumentów tożsamości. Próbowano opierać się na młodych, oferując im seksualne wyzwolenie – dzisiejsze tęczowe parady mają swoje korzenie właśnie w bolszewickiej Rosji lat 20., gdzie „apostołka wolnej miłości” – pani minister Kołłontaj – głosiła, że „seks w komunizmie jest jak szklanka wody, dla każdego i w każdej chwili”. To też się wówczas w Rosji nie przyjęło – za wyjątkiem grupy najwyższych partyjnych notabli, zdradzających cechy erotomańskie, przeważnie w odrażająco zboczonym wydaniu. Z braku laku musiano więc oprzeć się na zwykłym, brutalnym terrorze policyjnym, wspartym gęstą siecią obozów pracy – i wojsku, które w ZSRR miało wpływ na wszystko i wszystkich.
Za to niosąc płomień rewolucji na inne kraje, rozgrywano już kwestie mniejszości narodowych i społecznych, zależnie od kontekstu – dla Polski wybrano lumpenproletariat i mniejszość żydowską: pierwsze ze względu na walkę z kapitalizmem, drugie ze względu na walkę z religią chrześcijańską. To zresztą do dziś odbija nam się wyjątkowo nieprzyjemnie, a z syndromem „żydokomuny” wciąż nie możemy się uporać.
A na jakiej grupie społecznej opierają się marksiści dziś? Wróg ideologiczny jest podobny, choć nieco zmodyfikowany: walka z religią chrześcijańską – na którym to polu komuniści odnieśli już niestety pewne sukcesy – została wzbogacona o walkę z tradycyjnym modelem rodziny i modelem społeczeństwa na niej opartym. Kapitalizm został przez komunistów częściowo zaadaptowany, w postaci międzynarodowych korporacji, więc teraz walczy się z drobnymi przedsiębiorcami, oskarżanymi o wpływanie na zmiany klimatu. W ogóle nowymi bożkami marksistów są „globalne ocieplenie” i „zielone technologie”, które mają przewrócić tradycyjny przemysł i zastąpić go „nowym wspaniałym światem”. Znów oparto się na ludziach młodych, mamionych z jednej strony medialną papką produkowaną przez tzw. „media społecznościowe”, a z drugiej tęczową rewolucją obyczajową – „szklanka wody” pani Aleksandry Michajłowny Kołłontaj znów stała się ważnym elementem kształtującym obraz świata. Od niedawna zaś postawiono na nową grupę „mniejszościową” – czarnoskórych obywateli, a także szerzej imigrantów z Afryki, przede wszystkim muzułmańskich. Ich przewożenie do Europy to poza wszystkim innym także świetny interes, przynoszący zyski większe od handlu narkotykami, a przy tym bezpieczny.
W roku 1920 udało się obronić Europę przed zalewem barbarzyńskich hord – ale wówczas wróg był jasno zdefiniowany i umiejscowiony, choć miał liczne sprzyjające mu przyczółki, rozlokowane wewnątrz europejskiego społeczeństwa. Niekiedy przyjmowało to wyraz otwartych walk, jak w Bawarii w roku 1919, przy próbie komunistycznego przewrotu.
Czy dziś uda się nam obronić nasz świat przed neobolszewikami? Będzie bardzo trudno, bo ta gangrena postępuje nadzwyczaj szybko. Wiele osób nie rozumie w swej naiwności, że sprawy pozornie szlachetne – jak ochrona klimatu, stambulska konwencja „antyprzemocowa” czy chęć zadośćuczynienia Murzynom za lata jawnej dyskryminacji w USA – niosą tak naprawdę w sobie zatrute ziarno, rozsadzające od wewnątrz naszą cywilizację. Cóż, wszystkie znane nam z historii cywilizacje kiedyś upadały, może i na nas przyszedł czas? W każdym razie lepiej przygotować na tę okazję parę sztuk broni, amunicję i zapasowe magazynki…