Na skutek wielu czynników obiektywnych (pandemia, wojna, inflacja, brak węgla itp.) oraz subiektywnych (w niektóre dni nie działają magazyny kolporterów, w inne nie jeżdżą kierowcy drukarni, itp.) termin ukazywania się kolejnych numerów naszego miesięcznika przesunął się na połowę miesiąca. I tak już chyba zostanie, bo lepszy powtarzalny termin późniejszy, niż ciągle rwane próby dotrzymania wcześniejszego. Czyli trzeba uznać wyższość tzw. czynników, dalsza walka z nimi oznacza tylko stratę energii. A tę trzeba dziś oszczędzać.
Pozytywną stroną powyższego jest to, że w listopadzie mogę się z Państwem podzielić spostrzeżeniami związanymi z jego pierwszymi dniami – co w innej sytuacji byłoby niemożliwe, bo numer listopadowy zamykalibyśmy jeszcze w październiku. Otóż jak sięgam pamięcią, na cmentarne wyprawy we Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny zakładało się – po raz pierwszy po zimie wydobyte z pawlacza – zimowe buty, kurtki i czapki. Zresztą tradycją był zakup nowej czapki przez co elegantszych osobników płci męskiej właśnie przed listopadowymi świętami, praktykowany w latach 60. i 70., a nawet do wojny polsko-jaruzelskiej w 1981. Trzeba było się ciepło ubrać, bo było zimno – a często nawet padał śnieg (przeważnie z deszczem). Tatowa Syrenka taplała się w tym śniegu niczym autobus z przeboju zespołu T.Love. W tym roku – tak jak w zeszłym, poprzednim i w ogóle od lat wielu – było zaś ciepło. Groby sprzątało się w samej koszuli, nawet deszcz nie padał, o śniegu w ogóle nie było mowy. Na cmentarzu usłyszałem, jak grupka dziwacznie ubranej młodzieży dyskutowała o globalnym ociepleniu, wzroście emisji CO2 i walce z nim. No właśnie – a może to ekologiczni aktywiści mają rację?
Nie mają. Bo wiadomości przekazanych na lekcjach przyrody i fizyki, które człowiek powinien przyswoić w szkole powszechnej, powinien się ów człowiek dowiedzieć co to jest klimat, jak się zmienia i od czego te zmiany zależą. A zależą od wzajemnego oddziaływania planet i gwiazd, a czasami także wpływu mniejszych ciał, które w te większe uderzają. Wiek Ziemi szacuje się na około 4,5 miliarda lat, cały ten czas trwały zmiany klimatu, nierzadko intensywne. Było wiele długotrwałych zlodowaceń, epok lodowcowych – właśnie w jednej z nich żyjemy obecnie. To era kenozoiczna, okres czwartorzędu (plejstocenu), epoka holocenu – trwająca od zaledwie 11,5 tysięcy lat. W skali życia planety to – przekładając na naszą skalę czasu – ułamek sekundy. Zjawiska, które mają wpływ na „życie” planety trwają najmarniej tysiące lat, więcej niż cała historia gatunku homo sapiens. Początek holocenu mierzy się od ostatniego cofnięcia lądolodu na półkuli północnej w strefę podbiegunową, co wcale nie oznacza, że żyjemy w okresie ocieplenia. Tyle, że dziś lód właśnie się cofa (interglacjał), a nie napiera (glacjał). Wpływ człowieka na to jest ŻADEN.
Serbski uczony Milutin Milanković odkrył, że dominujący wpływ na ziemski klimat mają ekscentryczność, nachylenie ekliptyki i precesja osi Ziemi. Te trzy zjawiska – zależne od budowy Ziemi, właściwości jej obrotów wokół własnej osi oraz wokół Słońca, a także oddziaływań grawitacyjnych Ziemi, Słońca i Księżyca – wywołują cykliczne zmiany orbity ziemskiej (tzw. cykle Milankovicia). Stąd i cykliczność zmian klimatycznych – ich skumulowany wpływ może zmienić nasłonecznienie w niektórych punktach globu nawet o 10% w stosunku do wieloletniej wartości średniej. Tak jest, i nic na to nie poradzimy – ani zaprzestając jedzenia mięsa, ani stawiając wiatraki, ani zakazując używania samochodów, ani oddając się ekstatycznej promocji dewiacji seksualnych. Nic nie pomoże zastąpienie freonu jakimś niemieckim szajsem, palenie kościołów, zabijanie starców i niemowląt, tatuowanie ciał – ani inne bzdury, suflowane przez sprzedajnych pseudonaukowców spod sztandarów New Age czy ideologii Woke. A dzięki CO2 w ogóle istnieje życie na Ziemi.
Nie dajmy się ogłupiać różnym cwaniakom, chcącym wcisnąć nam swoje niesprzedawalne bez rządowego przymusu bzdety. Mamy rozum, nie wstydźmy się czasem z niego skorzystać.
I w tym duchu zachęcam Państwa do lektury listopadowego numeru miesięcznika – papierowo, elektronicznie i na stronie www.strzał.pl