No i mamy wielką burzę z gromami i piorunami „w temacie” karabinu Grot. Chmury zbierały się nad Grotem już od dawna, i choć niektórzy zainteresowani próbowali ich nie dostrzegać, wiadomo było, że kiedyś spadnie z nich deszcz – choć to burza w szklance wody.
Modułowy System Broni Strzeleckiej budził emocje od początku – jedni byli nim zachwyceni (bo to wreszcie coś nowego i w dodatku nasze, polskie), drudzy wybrzydzali (po co wymyślać koło od nowa, lepiej kupić licencję). Niewielu chciało się pochylić nad projektem na tyle, żeby zauważyć jego rzeczywistą oryginalność i potencjalne zalety, poprzestając na powielaniu komunałów – czasami powstających także w podmiotach zaangażowanych w prace nad karabinem. Najwięcej nieporozumień dotyczy najważniejszej cechy całego projektu, czyli modułowości. Otóż to, że broń zbudowana jest z kilku modułowych podzespołów – komory zamkowej, spustowej, lufy i osady – nie jest ani niczym nowym, ani przesadnie oryginalnym: obecnie większość broni jest tak budowana, a różne długości luf są wręcz standardem. Ba, coraz częściej pojawia się możliwość wyboru wśród kilku różnych kalibrów i nabojów (to jest już niemal standardem w broni myśliwskiej i sportowej, ale pojawia się też w wojskowej). Co z takiej modułowości wynika z punktu widzenia masowego wojska? Otóż moim zdaniem nic. Zdanie zmienię, gdy siły zbrojne jakiegoś kraju średniej wielkości zamówią zamiast kompletnych karabinów sto tysięcy modułów komór zamkowych, do tego po pięćdziesiąt tysięcy komór spustowych dwóch rodzajów (samoczynno-samopowtarzalne i samopowtarzalne) i po trzydzieści tysięcy luf w czterech różnych długościach. A potem ich żołnierze będą sobie z tego składali broń wedle potrzeb i upodobań. Nonsens? Oczywiście! Jeszcze większym nonsensem jest interpretowanie wojskowej modułowości jako możliwości składania na jednej wspólnej platformie karabinka, karabinu i karabinu maszynowego, a może jeszcze karabinu wyborowego – to jest fizycznie niemożliwe, jeśli chcemy uzyskać w ten sposób pełnowartościową broń każdej kategorii. Dowiedziono tego już w latach 60. na przykładzie systemu Stoner 63, nie brak także przykładów późniejszych w rodzaju AUG-LMG czy L86A1 LSW, które to oba weszły do uzbrojenia równocześnie ze swymi wariantami podstawowymi – i już dawno zostały wycofane, podczas gdy karabiny podstawowe systemów AUG i SA-80 pozostaną z nami co najmniej do roku 2030. To na czym polega modułowość MSBS?
Tu pomysł zasadzał się na założeniu, że nowoczesne siły zbrojne potrzebują dwóch różnych typów podstawowej broni strzeleckiej – klasycznego karabinu dla wojsk zmechanizowanych (czy jak tam dziś się zwie piechotę), z lufą mniej więcej 16-calową, oraz znacznie krótszego i bardziej poręcznego karabinka dla wszystkich pozostałych służb i wojsk technicznych. A to rodzi określone kłopoty logistyczne i szkoleniowe, jeśli decydujemy się na dwie różne bronie, albo konieczność daleko idących kompromisów, jeśli decydujemy się tylko na zmianę długości lufy (jak to się dzieje w broni systemu zarówno AR, jak i AK).
Pomysł konstruktorów MSBS polegał na tym, żeby na bazie jednej komory zamkowej zbudować dwie różne konfiguracje broni: klasyczną i bezkolbową (bull-pup). Przy czym wojsko teoretycznie powinno potrzebować więcej tych drugich, niż tych pierwszych. Taka budowa „systemu” dawała znaczne korzyści logistyczne i jeden magazyn części zamiennych, a stosunkowo łatwa wymiana luf pozwalała także na oferowanie wersji specjalizowanych – jeśli takowe byłyby potrzebne. Nie karabinu maszynowego, bo ten ma być zasilany taśmą, co wymaga zupełnie innej konstrukcji broni, ani nie karabinu snajperskiego, bo ten strzela zupełnie innym nabojem i także wymaga zupełnie innej konstrukcji broni, ale już karabinu o podwyższonej celności czy karabinka dla spadochroniarzy – jak najbardziej. Taka koncepcja modułowości ułatwiała także zbudowanie ciekawej oferty na rynek cywilny, co było z kolei warunkiem powodzenia przedsięwzięcia pod względem ekonomicznym. Bo konstruowanie nowej broni na potrzeby nawet dwustutysięcznej armii byłoby bezsensowne – koszty ogólne podniosłyby koszty jednostkowe finalnego produktu do poziomu absurdalnego. A dziś polskie Siły Zbrojne nie liczą 200 tysięcy żołnierzy, i długo jeszcze nie będą…
Ale jeśli chcemy, aby nasz kraj – będący w takiej a nie innej sytuacji geopolitycznej – zachował zdolność produkcji przynajmniej podstawowej broni strzeleckiej, co wydaje się niezbędne dla utrzymania choćby minimalnych zdolności obronnych, właśnie taki program produkcji broni musi zostać wdrożony. Czyli broni, która może być oferowana zarówno własnym Siłom Zbrojnym, jak też na potencjalnie o rząd wielkości większym wewnętrznym rynku cywilnym ( 12/20) – ewentualnego eksportu nie wspominając. Tyle teoria