Próbując dowiedzieć się czegoś na temat Systemu Rejestracji Broni odkrywamy ze zdziwieniem, że oto obcujemy z bytem rodem ze świata Kubusia Puchatka – im bardziej bowiem mu się przyglądamy, tym bardziej go… nie ma.
Miesiąc temu wyraziłem na tych łamach zdziwienie, że poważne – jak by się wydawało – Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji zaplanowało rozstrzygnięcie przetargu na zakup infrastruktury i realizację bardzo ważnego (ba, wymaganego unijnie!) elektronicznego systemu ewidencji na dzień następny po ustawowym terminie jego wejścia w życie. Wówczas miałem przekonanie, że to taka zwyczajowa – niestety – polska dezynwoltura urzędnicza. Że proces opóźni się o parę tygodni, w czasie których będzie bałagan, ale że generalnie wydarzenia są pod jakąś-tam kontrolą i po początkowych turbulencjach system zadziała. Owszem, zakładałem że wkrótce po zadziałaniu padnie, jak to u nas, ale potem wstanie. Chwilę się pośmiejemy z urzędniczego nabzdyczenia, może będzie materiał na jeszcze jeden tekst do gazety, w sumie normalka. Ale okazało się, że po raz kolejny zdecydowanie nie doceniłem MSWiA.
Wpadł był oto w moje ręce dokument pod wielce obiecującą nazwą OPIS ZAŁOŻEŃ PROJEKTU INFORMATYCZNEGO, dotyczący Systemu Rejestracji Broni (SRB). Obszerne (prawie 21 stron maszynopisu) to dzieło zawiera wiele bardzo interesujących informacji.
Pierwsze, co rzuca się w oczy już na pierwszej stronie, to stwierdzenie, że w Polsce „obecnie nie ma scentralizowanego systemu oraz e-usług opracowanych dla potrzeb kontroli nabywania i posiadania broni oraz rejestracji wszelkich zdarzeń związanych z daną bronią, które powinny takiej kontroli podlegać”. Jest to o tyle dziwne, że przecież polski rząd raportował Komisji Europejskiej wdrożenie w 2014 roku dyrektywy broniowej, wymagającej m.in. takiego jednolitego, elektronicznego systemu – do „śledzenia historii broni”. Czyli system był, ale zniknął. Ciekawe, czy ktoś go ukradł, czy się popsuł i ktoś go wyrzucił?