Komenda Główna Policji opublikowała – nieco wcześniej w tym roku, za co chwalimy – najnowsze statystyki dotyczące posiadania broni w Polsce. Niestety, ciągle obarczone tymi samymi błędami strukturalnymi. Najważniejsze jest jednak to, że wciąż krzywa rośnie
Bardzo mnie ciekawiło, czy po przejęciu rządów przez obecną koalicję pod wodzą premiera Tuska wzrostowy trend wydawania pozwoleń na broń się utrzyma, czy załamie? Otóż się nie tylko utrzymał, ale wręcz znów wystrzelił w górę. Choć co najmniej trzy partie spośród koalicjantów – Polska 2050 Szymona Hołowni (bo taką, dość dziwną, czteroczłonową nazwę ma to ugrupowanie) oraz Zieloni i Inicjatywa Polska z Koalicji Obywatelskiej – są zdecydowanie przeciwne posiadaniu broni jako nieekologicznemu źródłu hałasu, a myśliwym przeciwne w szczególności, co wiąże się z ich pseudoekologiczną fiksacją. Chciałoby się napisać, że jak na partie lewicowe przystało są też przeciwne broni jako rozsadnikowi wolnościowych aspiracji obywateli – bo lewica jest z natury antywolnościowa i wie lepiej co dla obywateli dobre, a co niedobre – ale tu już nie jest tak prosto, bo dzisiejsze rozumienie lewicowości odeszło od kanonów. I tak teoretycznie najbardziej lewicowa część koalicji, czyli Nowa Lewica, jest pod względem dostępu do broni ambiwalentna, a sama Platforma Obywatelska wręcz indyferentna. Przy czym najprawdopodobniej jest tak, że prawdziwi decydenci takimi duperelami jak dostęp do broni w ogóle się nie zajmują, a przynajmniej na tym etapie walki o utrwalanie swojej władzy. Bo niestety Policja już szykuje się na rozprawę z bronią – być może na początek nie całą i nie ze wszystkimi jej posiadaczami. Na pierwszy ogień (raczej stos) mają trafić znienawidzeni przez instytucjonalną Policję czarnoprochowcy, którzy ośmielili się mieć broń palną strzelającą i trafiającą na odległość, bez pytania Policji o łaskawą zgodę. A taka zniewaga krwi wymaga. Ale z okolic platformianych mundurowych kręgów doradczych słychać, że broń to owszem, mogą posiadać, ale wyłącznie oni – mundurowe platformiane kręgi doradcze, cywilom wara. Chcesz mieć broń, zostań żołnierzem, policjantem, albo ewentualnie innym mundurowym. Mentalność niektórych nie zmieniła się od peerelu, nawet jeśli oni sami go nie pamiętają z powodu młodego wieku – ale już ich nauczyciele zawodu zadbali, aby mentalnością tą nasiąkli. I tu dobrze wiem co mówię, bo miałem wątpliwą przyjemność uczestniczyć w zajęciach prowadzonych na studiach przez kadry „naukowe” z Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie (dziś już „akademii”).
Jak będzie, zobaczymy. Do wyborów prezydenckich nic się moim zdaniem nie wydarzy. Na razie więc warto przeanalizować te dane, które mamy. Poniżej zebraliśmy w tabelach kwoty udostępnione przez Komendę Główną Policji – to są prawie takie same zestawienia jak rok temu (STRZAŁpl 04/2024), ale wzbogacone o kolejną kolumnę, dotyczącą roku 2024. Mamy więc już dane z 11 lat, od roku 2014. Na tyle dużo, że można z nich sporo wyczytać.
Liczby ogólne
Tym razem nie zajmujmy się szacowaniem prawdziwej liczby posiadaczy broni w Polsce, ani statystyczną gęstością ich samych czy ich broni w przeliczeniu na stu obywateli. Dla tych którzy (do broni) urodzili się wczoraj tylko słowo wyjaśnienia, że policyjne statystyki obejmują pozwolenia na broń, a nie osoby mające te pozwolenia – więc jak ktoś ma „kwity” do sportu, kolekcjonowania i pamiątkowe (bo wygrał kiedyś pistolet na zawodach), to będzie ujęty w tych zestawieniach trzy razy. Statystyki nie obejmują także zawodowych wojskowych – bo im pozwolenia wydaje Żandarmeria Wojskowa. Na którą co prawda ustawa o broni i amunicji nakłada (art. 27 ust. 4) obowiązek przekazywania Policji danych dotyczących wydanych pozwoleń oraz zarejestrowanej na ich podstawie broni, ale wedle informacji uzyskanych od Komendy Głównej Policji Żandarmeria tego obowiązku nie realizuje. A Policja z jakiegoś sobie tylko znanego powodu go nie egzekwuje – potwierdzając tym samym że struktury państwa jakie obsiadło nasz nieszczęsny kraj zrobione są z paździerza i huby. Koniec dygresji.
Prześledźmy za to inne prawidłowości i zastanawiające meandry pozwoleniowej rzeczywistości tych ostatnich jedenastu lat. To, że mamy „ogólny dynamiczny wzrost” to widać od razu, ale to truizm którym mogą podniecać się co najwyżej pensjonarki albo media ogólne głównego nurtu. Dobrze, porównując rok 2014 z rokiem 2024 widzimy, że pozwoleń tych wydano prawie 6,5 raza więcej – czyli przyrost wyniósł aż 645% (tabela 2). Oh, wow! zakrzykną pensjonarki. Tyle, że porównując łączne liczby pozwoleń posiadanych przez obywateli (tabela 1) wyliczymy sobie wzrost ponad trzykrotnie mniejszy, o 186% – też pięknie, ale jednak nie aż tak spektakularnie. To oznacza, że jedną ręką dają, a drugą odbierają: wciąż przybywa, ale… Owszem, obecne ponad 930 tysięcy sztuk broni palnej – tylko tej na pozwolenie, bo zestawienia nie obejmują broni bez pozwoleń! – w rękach obywateli (tabela 4) robi wrażenie, bo to oznacza, że prywatnej broni strzeleckiej jest zdecydowanie więcej, niż tej w zasobach państwowych: wojskowych, policyjnych i wszelkich innych. O ile więcej nie wiadomo, bo nie wiemy wiele o państwowych zasobach magazynowych – w każdym razie chciałbym wierzyć, że coś tam jest ponad to, co pierwszoliniowe wojsko trzyma w rękach.
Ogólne liczby pokazują wyraźny wzrost liczby pozwoleń w roku 2022, co jednoznacznie trzeba identyfikować z rozpoczęciem pełnoskalowej wojny na Ukrainie – i co dobrze świadczy o rozsądku Polaków, chcących się jako-tako uzbroić na wszelki wypadek. Oczywiście nie aby pistoletem atakować ruskie czołgi, ale aby mieć czym obronić swoją rodzinę i mieszkanie przed bandyterką, gdyby do jakichś nieszczęśliwych wydarzeń jednak doszło. Wcześniej takich wyraźnych ogólnych przyrostów nie zauważamy, choć od 2015 roku widać niewielki, ustawiczny wzrost łącznej liczby pozwoleń na broń. I tu kluczowa uwaga: od roku 2014 do roku 2023 nie mieliśmy żadnych zmian w przepisach dotyczących ułatwień lub utrudnień w dostępie do broni, dopiero w pierwszej połowie 2023 roku weszły pewne drobne modyfikacje, które zresztą widać dobrze w statystyce i które omówimy sobie za chwilę. Tymczasem praktyka wydawania pozwoleń zmieniła się radykalnie – na korzyść, owszem. Ale skoro jest to, jak można wnioskować z przytoczonych danych, kwestia woluntarystycznej uznaniowości organów w ocenie przesłanek, na jakie powołuje się osoba obiegająca się o pozwolenie, to kto zapewni, że któregoś dnia nie nastąpi odwrócenie wektorów? Powtarzam zawsze, wszędzie i do znudzenia: obecną ustawę trzeba jak najszybciej zastąpić nową, napisaną w paradygmacie państwa demokratycznego i wolną od jakiejkolwiek uznaniowości organów wydających pozwolenia na broń. A przede wszystkim od ich kaprysów.
Odsetki ogólne
Przeanalizujmy po pierwsze strukturę wydanych pozwoleń – na przykładzie najnowszych danych, ubiegłorocznych. Największy odsetek stanowią pozwolenia do celów łowieckich, których jest 38%, ale których udział w łącznej liczbie „kwitów” ma stałą tendencję malejącą (w roku 2014 stanowiły 59%). Nie dlatego, że liczba myśliwych maleje, ale dlatego że rośnie wolniej niż strzelców sportowych czy kolekcjonerów. Ci ostatni wybijają się na drugą pozycję, z udziałem 25,5% w całym torcie pozwoleń na broń. Posiadacze pozwoleń do celów sportowych – czyli w zdecydowanej większości po prostu osoby strzelające rekreacyjnie, dla przyjemności, zmuszone udawać sportowców przez meandry polskich przepisów – spadli na miejsce trzecie, z wynikiem 23%. Czwartą pozycję zajmują ci, którym udało się zdobyć pozwolenie na broń do samoobrony: nieco ponad 12%, przy czym liczę tu łącznie pozwolenia do celów ochrony osobistej jak też ochrony osób i mienia, czego powody wyjaśnię niebawem.
Pozostaje jeszcze niecałe 1% na wszelkie inne pozostałe rodzaje pozwoleń na broń, których analiza przypominałaby opowieści z życia chrząszczy. Gdyby zastosować unijną stratyfikację pozwoleń opartą o kategorie techniczne, w miejsce peerelowskich „docelów”, mielibyśmy wedle moich szacunków ok. 50% pozwoleń na broń kategorii C, ok. 35% pozwoleń na broń kategorii B oraz 15% pozwoleń obejmujących wybrane typy i modele z kategorii A. Prosto, zwięźle i zrozumiale dla wszystkich. Obecne podziały są jeszcze o tyle bezsensowne, że wszystkie pozwolenia obejmują w zasadzie taki sam zbiór broni palnej, z niewielkimi różnicami. I tak myśliwi nie mogą mieć broni krótkiej – ale to na dziś, bo aby ją mieli nie potrzeba w ogóle dotykać ustawy o broni i amunicji, wystarczy drobna zmiana w przepisach rangi rozporządzeń do ustawy Prawo łowieckie. Które od wielu lat są zresztą gotowe, opracowane przez prawników Fundacji Rozwoju Strzelectwa w Polsce, i tylko czekają na wystarczająco rozsądne władze odpowiedzialne za sprawy łowieckie, aby je wdrożyły – bo merytorycznie rzecz jest oczywista i myśliwy powinien mieć w łowisku pistolet lub rewolwer przy pasie, co zresztą w wielu krajach się praktykuje z powodzeniem od lat. Sportowcy nie mogą mieć za to broni w kalibrze większym niż 12 mm – w praktyce wygląda to tak, że jeśli ktoś uparł się strzelać na dalekie dystanse z półcalowego karabinu, musi równolegle zostać myśliwym albo kolekcjonerem, i wtedy już może sobie broń na taki nabój kupić. Kolekcjonerzy mogą mieć najwięcej (chyba, że aby uniknąć zdawania policyjnego egzaminu wybrali ścieżkę samoograniczenia, czyli „pozwolenie na broń sportową do celów kolekcjonerskich”), ale za to nie wolno im nosić przy sobie broni w stanie załadowanym. Tę mogą nosić posiadacze pozwoleń do „ochrony” (którzy mogą mieć tylko broń krótką, ale jeśli do „ochrony osób i mienia” to także strzelby powtarzalne i rakietnice) – tyle, że broń nosić mogą także osoby dysponujące pozwoleniem do celów sportowych. Kto to zrozumie?
Liczby szczegółowe
Pozwolenia do celów łowieckich, od zawsze najmniej podlegające policyjnej uznaniowości, są najbardziej stabilne ilościowo, choć spada ich udział procentowy. W zasadzie każdy myśliwy mający uprawnienia do wykonywania polowania pozwolenie dostaje, choć teraz pojawiło się zjawisko tendencyjnego manipulowania badaniami psychologicznymi. Pozwolenia do celów sportowych, kiedyś bardzo reglamentowane i wydawanie po uważaniu, dziś otrzymuje się nieomal automatycznie, po uzyskaniu stosownych uprawnień nadawanych przez PZSS, za pośrednictwem klubów sportowych. Ich udział procentowy rośnie, bo są teraz najbardziej interesujące pod względem broni jaką można posiadać na ich podstawie, oraz tego co można z tą bronią robić. Drugą stroną medalu jest dość ambarasujący tryb utrzymania pozwolenia, z obowiązkowym odbywaniem startów w „zawodach sportowych”. Realny koszt otrzymania pozwolenia myśliwskiego i sportowego jest porównywalny, i niestety niemały.
Pozwolenia do celów kolekcjonerskich występują samoistnie w relatywnie niewielkiej liczbie – najczęściej są powiązane z pozwoleniami sportowymi, bo polityka wydawania pozwoleń (opracowana prawem kaduka przez KGP) jest taka, że lepiej jest wydać pozwolenie na 5 sztuk do sportu i 10 do kolekcjonowania, niż od razu na 15 do sportu. Oczywiście są także prawdziwi kolekcjonerzy, którzy dla uzyskania pozwolenia zdają egzamin na Policji, ale skoro średnio na pozwolenie do celów kolekcjonerskich zarejestrowane są mniej niż trzy sztuki broni, to od razu wiadomo, że gros tych pozwoleń z prawdziwym kolekcjonowaniem nie ma wiele wspólnego. Drugą istotną składową osobową pozwoleń kolekcjonerskich są policjanci (i funkcjonariusze służb pokrewnych), dla których do tej pory był to najtańszy i najprostszy sposób zdobycia pozwolenia na broń – wystarczyło zapisać się do „klubu kolekcjonerskiego”, często internetowego, bo funkcjonariusze są zwolnieni ze zdawania egzaminu przy ubieganiu się o pozwolenie. Co swoją drogą jest całkowicie absurdalnym przywilejem, zważywszy na całkowicie odmienne zasady przechowywania i posługiwania się bronią służbową, która to wiedza ma być podstawą do omnipotencji policjantów w dziedzinie broni w ogóle (jak to działa w praktyce pokazał niedawno były komendant i jego granatnik).
W roku 2023 weszły w życie zmiany ułatwiające dostęp do broni dla niektórych grup obywateli, pod hasłem „chęci wzmocnienia potencjału obronnego Rzeczypospolitej Polskiej”. Wedle moich informacji istotą pomysłu było utworzenie łatwej ścieżki do pozwoleń dla żołnierzy WOT, ale jak zwykle gdy biorą się za coś pięknoduchy, spartolono sprawę koncertowo – zapewne przy cichym wsparciu resortu. W efekcie bowiem ułatwiono dostęp wyłącznie… policjantom, którzy nie muszą już udawać kolekcjonerów, aby uzyskać kwity na prywatny pistolet. Co widać po spadku liczby pozwoleń kolekcjonerskich wydanych w dwóch ostatnich latach – te ich ponad dwa tysiące nie wyparowały, tylko przepłynęły niechybnie do przegródki „ochrona osobista”. A żołnierze WOT oczywiście też mogą – teoretycznie – aspirować do takich pozwoleń, ale ścieżką ogólną, ze zdawaniem egzaminu na Policji (w tym wypadku trudniejszego, niż przy „celach kolekcjonerskich”), którego oczywiście mogą nie zdać. I raczej będą go nie zdawać. W którym to przekonaniu utwierdza mnie choćby wzór wniosku o wydanie pozwolenia na broń w tym trybie, opublikowany na stronach WPA Komendy Stołecznej Policji, zazwyczaj najlepiej poinformowanej co do aktualnych trendów – i w dużej części trendy te zresztą stanowiącej. Wniosek ten adresowany jest wyłącznie do funkcjonariuszy mających przydzieloną broń służbową. Co ciekawe, zakłada on wystąpienie o wyłącznie jeden pistolet – „Wnoszę o wydanie pozwolenia na zakup i posiadanie broni palnej bojowej w celu ochrony osobistej w ilości jednego egzemplarza” – choć ustawa w tym względzie żadnych ograniczeń nie przewiduje. Ale ustawa może się mylić, Policja nigdy.
Zastanawiające jest też, dlaczego najwyraźniej część tych pozwoleń „do wzmocnienia potencjału” wydawanych jest jako pozwolenia do ochrony osób i mienia – ta kategoria pozwoleń to relikt dawniejszych czasów, gdy pracownicy ochrony mieli prywatną broń do używania w swojej pracy. Później zastąpiono ją bronią tzw. obiektową, czyli będącą własnością koncesjonowanego podmiotu, wydawaną z magazynu na podstawie świadectwa dopuszczenia do pracy z bronią, tylko na czas wykonywania konkretnych działań. Ale kategoria pozostała, przez wiele lat obecna w statystykach w liczbie 10 wydanych i wciąż nie cofniętych pozwoleń, na które zarejestrowane było… 9 pistoletów (!). Tajemnicą jest, jak to jedno pozwolenie przetrwało tyle lat na pusto, skoro Policja ma w zwyczaju cofać takie – ich zdaniem nieaktywne – pozwolenia, z powodu „ustania przesłanek ich wydania”. Cóż, najwyraźniej to pozwolenie należało do kogoś prominentnego, albo jakiegoś byłego esbeka. Dziś kategoria ta odżyła – albo dlatego, że niektóre komendy wojewódzkie tak zrozumiały zapisy zmienionych przepisów, albo dlatego, że ktoś zapragnął wzmacniać potencjał strzelbą. Do ochrony osobistej przewiduje się wyłącznie broń krótką, zaś do ochrony osób i mienia także strzelby pompki i wspomniane już rakietnice. Owszem, ustawa wspomina też o pistoletach maszynowych i samoczynnych karabinkach, ale te zapisy dotyczą w praktyce tylko broni „na świadectwo”, czyli posiadanej na podstawie art. 29 ustawy, a nie na podstawie pozwolenia na broń wydanego osobie fizycznej (art. 10).
W tabeli 3 pokazujemy rzeczywiste zmiany liczby posiadanych przez Polaków pozwoleń na broń – bo przecież liczą się nie tylko te wydane, ale też te cofnięte, a tych danych bezpośrednio KGP nie publikuje, trzeba je sobie samemu wyliczyć. Część cofnięć to oczywiście przyczyny naturalne, czyli najczęściej śmierć posiadacza broni – ale część to oficjalna polityka, tak jak cofanie na masową skalę pozwoleń do ochrony osobistej, dokonujące się w latach 2007–2015. Czyli w poprzednim okresie rządów obecnej koalicji. Wówczas motywem tego cofania było udowodnienie, że przesłanki na które powoływał się posiadacz pozwolenia nadal istnieją – tylko kto pamiętał, co wpisał we wniosku złożonym wiele lat wcześniej? Zatem wszystkie dokumenty związane z pozwoleniem warto starannie przechowywać, najlepiej w wersji papierowej, bo jak wiadomo Policja nie śpi, tylko czuwa. W tym wypadku zaś czyha na każde potknięcie posiadacza broni. No tak: ja tu narzekam, a inni nam tych gumowych przepisów zazdroszczą, bo nigdzie tyle nie można w praktyce, co u nas. Zawsze byliśmy najweselszym barakiem obozu, kiedyś sowieckiego, dziś unijnego. Dobrze, że są jakieś stałe wartości.
Pozostałe dane znajdą Państwo w papierowej wersji naszego czasopisma.