Z powrotem z dalekiej drogi – w którą tak naprawdę nigdy nie odszedł: Jericho 941 kolejny raz powrócił na rynek, tym razem w odsłonie z plastikowym szkieletem. Historia tego pistoletu jest miejscami bardziej interesująca, niż sama broń
Israel Weapons Industries ogłosiło kolejny powrót do oferty pistoletu Jericho 941 pistol. Tak naprawdę nie powrót, bo ten pistolet nigdy z produkcji na dłużej nie wypadł: teraz jedynie wraca pod nową marką IWI. Kolejną, bo poprzednio nosił już wiele nazw i marek.
Izraelska podróbka włoskiej podróbki czeskiego pistoletu – tak w skrócie przedstawia się drzewo genealogiczne naszego dzisiejszego bohatera. A bywało jeszcze śmieszniej, bo jednym z klonistów Jericha była przez chwilę fabryka w Rumunii – CMC Çugir – wypuszczająca z kolei rumuńskie podróbki izraelskiej podróbki włoskiej podróbki Českiej Zbrojovki.
Na świat broń ta przyszła w roku 1990, w Ramat-ha-Szaron, w Izraelu, gdzie mieściła się wówczas firma IMI – Israeli Military Industries. Bezpośrednim przodkiem był włoski pistolet Tanfoglio TZ-75, produkt Zimnej Wojny i dziecko Żelaznej Kurtyny. CZ 75 produkowany był od połowy lat 70. w Czechosłowackiej Republice Socjalistycznej, jednym z filarów Układu Warszawskiego. Kanada, choć członek NATO, importowała wówczas broń czechosłowacką i tą drogą „Siedem-piątka” trafiła do jej południowego sąsiada – Stanów Zjednoczonych. Tam miała posmak owocu zakazanego i pewnie po chwili zachwytu umarłaby sobie cichutko na cmentarzysku innych pistoletów niebędących 1911, gdyby nie pewien miłośnik broni i strzelania, który wyrósł na guru nowego dynamicznego sportu strzeleckiego. Sportem było IPSC, a guru – pułkownik Jeff Cooper. Na tle nieudolności amerykańskiego przemysłu strzeleckiego połowy lat 70., obnażonej chwilę później zakupem włoskiego (ze wszystkich możliwych!) pistoletu dla Armii USA, cezetka była dla niego po prostu latającym talerzem z innej galaktyki – i do tego, tak się dziwnie złożyło, miała wszystko, co niedługo wcześniej wyłuszczonym zdaniem Coopera powinien mieć pistolet do IPSC (poza uczciwym faktorem, bo jednak co 9 mm Para, to nie .45 ACP). Na to zresztą też znalazł się sposób, gdy dwóch Amerykanów, Thomas Dornaus i Michael Dixon, wymyśliło nowy potężny nabój pistoletowy 10 mm Auto, który skonstruowała i wyprodukowała dla nich Norma, a potem zaczęli produkować strzelający nim pistolet – D&D Bren Ten, trzeba trafu bardzo podobny do CZ 75. W tak wyczulonych na własność intelektualną Stanach uszło im to zupełnie bezkarnie właśnie z powodu istnienia Żelaznej Kurtyny. W owych czasach broń była bowiem w krajach Obozu Postępu z definicji tajna i nie wolno jej było patentować za granicą, żeby wróg nie wiedział, co się na niego szykuje. Tyle, że CZ 75 był właśnie modelem cywilnym, eksportowym, produkowanym w nadziei na sprzedaż za twarde dewizy i do tego bardzo udanym – a przez tę komunistyczną głupotę pozbawionym ochrony i aż się proszącym o sklonowanie.
Ale nie to przesądziło o klęsce Bren Tena, tylko bezmyślnie silny nabój, w starciu z którym konstrukcja wzorowana na pistolecie strzelającym amunicją znacznie słabszą po prostu nie miała szans przeżycia. I nic na to nie mógł poradzić nawet wymachujący nim z ekranu w pierwszym sezonie serialu Sonny Crockett, policjant z Miami.