Zamieszczony w wakacyjnym numerze artykuł Resort pitrasi projekty nadspodziewanie szybko doczekał się pointy. Oto niczym dżin z karafki wyskoczyła nowa wersja projektu ustawy „o wykonywaniu działalności w zakresie wytwarzania i obrotu”, datowana na 3 sierpnia, a w niej zupełnie nowe artykuły 135 i 156, dotyczące zmian w ustawie o broni i amunicji. Z nikim nie konsultowane, nigdy wcześniej nie pokazane, za to upublicznione – o ile zamieszczenie cichaczem w nocy z piątku na sobotę na stronach internetowych MSWiA oraz Rządowego Centrum Legislacji można tak nazwać – tuż przed tygodniem ze świętem państwowym pośrodku, czyli kolejnym bardzo długim weekendem w trakcie upalnego lata i wakacji. Z dziesięciodniowym zaledwie terminem na zgłaszanie uwag, żeby na pewno nikt nie był w stanie takich uwag sensownie przygotować. Te dwa nowe artykuły w projekcie nie są po prostu złe – one są perfidne, podstępne i wyjątkowo wredne, a skutkiem ich wejścia w życie miałoby być całkowite zadeptanie polskiego strzelectwa, w każdej postaci.
Poza objęciem teoretycznie wciąż nie wymagającej pozwolenia broni czarnoprochowej faktycznym reżimem pozwoleniowym (i to na poziomie wojewódzkim!) – bo decyzja administracyjna, uzależniona od spełnienia przez stronę szeregu dość rygorystycznych warunków to właśnie esencja pozwolenia na broń (tak to wygląda w innych krajach Unii Europejskiej), a nie żadna „rejestracja” – mamy tu przede wszystkim całkowity zakaz posiadania broni kategorii A (w tym podkategorii A6 i A7, dopuszczonych przez dyrektywę) oraz odebranie wszelkich magazynków o większej niż unijne widzimisię pojemności. Także tych do broni powtarzalnej, choć dyrektywa wspomina tylko o samopowtarzalnej. Odebranie, czyli wywłaszczenie bez odszkodowania. Perfidię projektu widać nawet w doborze słów: magazynki mają zostać „zwrócone” do organu wydającego pozwolenia, choć przecież on wcale nam ich nie dawał! W praktyce projekt ten, gdyby został przyjęty, odbierze nam także broń – i to nie tylko tę rzeczywiście należącą do podkategorii A6, A7 czy A8, ale każdą, która z jakiegoś powodu nie spodoba się policjantom. Mechanizm będzie prosty: zostaniemy wezwani do okazania posiadanych egzemplarzy, pod pretekstem kontroli oznakowania. Ponieważ urzędnik WPA „poweźmie uzasadnione wątpliwości”, że ta broń może należeć do zakazanej kategorii, zatrzyma ją i skieruje do CLKP do zbadania. Badanie może trwać nawet kilka lat, a my będziemy zniechęcani na wszelkie możliwe sposoby, aż wreszcie sami dla świętego spokoju zrezygnujemy z pozwolenia. Ten sposób działania przetestowano już na posiadaczach broni gazowej – odpowiednio postraszeni sami odnosili ją na Policję i oddawali pozwolenia. Zaporowe warunki finansowe, straszenie karami więzienia za najmniejsze głupstwo, zohydzenie i szykany: oto przepis na sukces Policji w walce z legalną bronią.
Jak temu przeciwdziałać? Na pewno nie poprzez zgłaszanie uwag mających poprawić wspomniane artykuły. Skoro w wyniku uwzględnienia (zapewne tylko części) takich uwag mielibyśmy przy dużej dozie szczęścia otrzymać stan prawny tylko niewiele gorszy od obecnego, trzeba głośno powiedzieć NIE! Nie ma zgody na robienie ze strzelców idiotów. Tym bardziej, że każde ulepszenie projektu działa paradoksalnie na szkodę strzelców! Dlaczego? Dziś mamy trzy rubieże obrony: projektu może nie przyjąć rząd, jeśli zdołamy przebić się do decydentów z informacją o jego skrajnej szkodliwości. Gdy to się nie uda, projekt może zostać odrzucony w Sejmie, w pierwszym czytaniu: w swojej obecnej postaci jest on bowiem sprzeczny i z dyrektywą unijną, i z polską konstytucją. Jeśli nawet ustawa przejdzie przez parlament, może zawetować ją prezydent (kilka ustaw już przecież zawetował). A jeśli i to zawiedzie, pozostaje droga sądowa – bo kluczowe zapisy są w projekcie sformułowane tak nieudolnie, że można próbować odwrócić ich znaczenie. Ale na każdej z tych linii obrony strzelectwa przed zakusami resortu im ten projekt jest gorszy, tym łatwiejszy do zwalczenia. Dlatego nie wskazujmy w nim błędów i pomyłek, bo to jest przeciwskuteczne i tylko będzie osłabiać naszą pozycję – proszę to mieć na uwadze.
Tak naprawdę jedyne sensowne rozwiązanie – w sytuacji, gdy resort nie ma żadnego innego projektu, co sam wielokrotnie potwierdził na piśmie – to odmrożenie projektu ustawy o broni i amunicji nr 1692. Projektu poselskiego, a tak naprawdę społecznego, który został dogłębnie przepracowany i prześwietlony ze wszystkich stron na wcześniejszych etapach prac w Sejmie. Niech resort przedstawi swoje uwagi, pracujmy nad tym poselskim projektem i ulepszajmy go – jest już na etapie drugiego czytania, więc prace pójdą szybko. Nawet jest szansa zmieścić się w wymaganym terminie implementacji unijnej dyrektywy.
A swoją drogą, kto w ministerstwie wymyślił tę koszmarną żabę? Przecież to jest strzał w obie nogi dla partii rządzącej, w przededniu kampanii wyborczej. Odstraszenie kolejnej grupy potencjalnych wyborców – w dodatku zwartej i zdeterminowanej, która do tej pory nie miała powodu do narzekań na obóz władzy, bo tak korzystnego klimatu dla polskiego strzelectwa jak w latach 2015–2018 nie było w Polsce dawno – jest działaniem tak niemądrym, że aż nieprawdopodobnym. To może wręcz wyglądać na sabotaż jakiejś piątej kolumny, czającej się w mroku ministerialnych korytarzy. Takie to są skutki zaniedbania przeprowadzenia w porę dekomunizacji, deubekizacji i degaworyzacji resortu spraw wewnętrznych…
Jarosław Lewandowski, redaktor naczelny