Jednym z amerykańskich paradoksów – z polskiego punktu widzenia – jest odwrotny skutek wyboru prezydenckiej ekipy pro- albo antybroniowej: jeśli wygrywają ci, którzy posiadaniu broni sprzyjają, rynek wpada w stagnację, a obroty spadają.
Wyborcza zależność w Polsce ma – przynajmniej biorąc rzecz wprost – bardziej logiczny charakter. Jeśli do władzy dochodzi tzw. prawica (bo prawdziwa prawica jeszcze w naszym kraju nie rządziła, przynajmniej od zamachu majowego z kwietnia roku 1926), liczba pozwoleń wzrasta i rynek broni nabiera rozpędu – a jeśli rządy przechodzą w ręce tzw. lewicy (bo dziś to już nie klasyczna lewica socjalna, tylko raczej obyczajowa, rewolucyjna już tylko we wprowadzaniu „postępowych” neologizmów), to wydawanie pozwoleń zdycha, a rynek zamiera. W Ameryce jest odwrotnie: jeśli
ludzie boją się, że zła władza może zechcieć im dokręcić śrubę, kupują na zapas (bo później może nie być) – a jeśli wiedzą, że dobra władza nie będzie niczego w dostępie do broni ograniczać, odkładają zakupy (bo mają pilniejsze wydatki). To, że totalitarna władza może coś ludziom pod przymusem odebrać, a ich samych wtrącić do lochu albo po prostu zabić, nie mieści się w głowach Amerykanów, nigdy nie doświadczonych totalitaryzmem
Ilustracje: SHOT Show, Savage Arms