Mamy na rynku sytuację, która dla wielu młodych ludzi może być czymś zupełnie nowym. Starsi, pamiętający PRL, znają te klimaty i ciekawe, czy będą pamiętali jak się w nich żyje – bo wiele wskazuje, że taki stan utrzyma się dłużej. Stan, gdy wszyscy chcą coś kupić, ale nikt nie chce tego sprzedać. Albo chce, ale nie może. Wraca gospodarka niedoboru. Zaczęło się od samochodów i niektórych części do nich. A teraz sięgnęło broni i – zwłaszcza – amunicji.
Powody dotykające poszczególnych segmentów rynku są nieco odmienne – w przypadku broni w grę wchodzi ogromny wzrost zainteresowania zakupami w USA, co wiąże się z drastycznym wzrostem przestępczości pod rządami Joe Bidena. W tym roku już milion osób kupiło sobie tam broń po raz pierwszy w życiu, co oznacza odpowiednio większą liczbę sprzedanych egzemplarzy (bo wielu kupiło po kilka sztuk). Amerykański rynek wewnętrzny ssie większość tego, co wyprodukowano i na eksport trafia niewiele. Także firmy nieamerykańskie, a chcące za oceanem sprzedawać, muszą dbać o odpowiednie poziomy dostaw. Europa musi poczekać. Do tego dochodzą problemy z surowcami, przede wszystkim z aluminium, którego produkcję zdominowały Chiny. A te wstrzymały eksport – co nie brzmi dobrze w kontekście chińskiej ekspansywnej polityki i prowadzonych zbrojeń.
Amunicji także nie ma, a ta co jest – szybuje cenami pod niebiosa. Zresztą niebawem zostaną nam same ceny, bo wedle moich informacji dostawy na rok przyszły będą bardzo ograniczone – co dotyczy także komponentów, przede wszystkim spłonek. To z kolei może podciąć rynek nabojów reelaborowanych, który ostatnio dynamicznie się w Polsce rozwijał. Przy odrobinie szczęścia będziemy mieć boczny zapłon, o ile ceny i dostępność ołowiu także nie zostaną zachwiane. Inaczej pozostanie nam na razie kolekcjonowanie…
A tym posiadaczom pozwoleń na broń, otrzymanych w pakiecie „sport + kolekcjonerstwo” w ciągu ostatnich sześciu lat, którzy darzą szczerą niechęcią obecny rząd, chciałbym coś uświadomić. Otóż w czasie, gdy rządzili naszym krajem politycy Koalicji Obywatelskiej lub Lewicy – takiego pozwolenia by nie otrzymali. Do 2010 roku w ogóle nie, bo nie. Po 2011 co najwyżej pozwolenie „do celów sportowych”, w drodze wyjątku, na parę „jednostek broni”. O ile wykazaliby się ponadprzeciętnymi osiągnięciami sportowymi, dyplomami instruktora sportu i sędziego, wykazem kilkudziesięciu startów w zawodach, itp., itd. Owszem, myśliwi byli wówczas w lepszej sytuacji, bo dostawali pozwolenia z automatu, o ile tylko uzyskali uprawnienia łowieckie. Dziś też je otrzymują, choć poddano ich medialnemu ostracyzmowi (co ciekawe, głównie w mediach… antyrządowych) oraz przeczołgano okresowymi badaniami lekarskimi. Myśliwi mogą mieć więc powody do niezadowolenia. Ale strzelcy „taktyczno-paramilitarni”, ziejący na rząd w socjalmediach (trafna nazwa, z naciskiem na pierwszy człon), przypominają karpie dopominające się przyspieszenia świąt bożonarodzeniowych.
Świat się zmienia i obecna Nowa Lewica to już nie jest zdroworozsądkowe SLD, gdzie wielu polityków było wręcz wzorem racjonalności i życiowej mądrości, a Platforma Obywatelska to już nie jest umiarkowana partia konserwatywno-liberalna. Obie formacje skręciły wyraźnie w stronę ekologicznego i obyczajowego ekstremizmu. Nawet jeśli partyjna góra nie jest dostępowi do broni przeciwna, to musi brać pod uwagę wpływ fundamentalizmu partyjnych dołów – i ulicznych aktywistów z neomarksistowskich jaczejek. A młodzieżowy skręt w lewo jest naturalną reakcją na oficjalną narrację patriotyczno-bogoojczyźnianą, bo zdrowym odruchem młodzieży jest bunt wobec zastanych zasad. Ta młodzież, która w roku 2015 kończyła podstawówkę i otwierała oczy na świat, innych zasad nie zna – więc przeciw czemu innemu miałaby się buntować?
W tych pokręconych czasach zapraszam Państwa do lektury listopadowego numeru miesięcznika – tradycyjnie w wersji papierowej, elektronicznej lub na stronie www.strzał.pl