Turecka broń już dawno przestała budzić niezdrowe emocje i głupawe komentarze. Jak każda inna bywa lepsza lub gorsza, lecz są już wśród niej marki naprawdę warte uwagi
Pierwszy raz świadomie zetknąłem się z tureckimi strzelbami Akkar 10 lat temu, kiedy napisałem o ich boku marki Churchill. Sam byłem wtedy zaskoczony, zdumiony jakością i poziomem technicznym strzelb produkcji tureckiej, wtedy mających jeszcze w środkowej Europie posmak egzotyki. Firma i marka Akkar liczyła wtedy 20 wiosen – dokładnie. W 1989 roku przyjechali Amerykanie z walizką pieniędzy i na surowym korzeniu (choć w miejscu dobrze skomunikowanym, w pobliżu autostrady O-4, w Tuzli – wówczas przedmieściu, dziś dzielnicy Stambułu, leżącej jakieś 20 km po azjatyckiej stronie Bosforu) postawili park przemysłowy, a w nim fabrykę śrutówek sprzedawanych w Stanach przez jedną z wielkich sieci supermarketów – razem z pietruszką, sznurowadłami, tapetami i czym tam jeszcze. Do pracy nie szukali doświadczonych rzemieślników – wręcz przeciwnie, młodzieży z otwartymi głowami, bez utrwalonych nawyków. Hale były pełne komputerowo sterowanych obrabiarek, zadaniem pracowników było tylko pilnować, żeby im nie zabrakło materiału, narzędzi, chłodziwa i oleju. Strzelba od początku była w układzie nadlufki, nosiła nazwę Churchill i występowała w dwóch kalibrach, 12 i 20. Później, gdy pojawiły się kolejne modele, ten pierwszy otrzymał oznaczenie 206. Churchill 206 był klasycznym browningowskim bokiem – koncepcyjnie wyraźnie inspirowanym Browningiem B25 Superposé – matką wszystkich nadlufek – ale w szczegółach wyróżniał się oryginalnymi rozwiązaniami