Nieoczekiwana rejterada Amerykanów z Afganistanu wywołała kolejną falę migracji do Europy. To, że USA zamierzają wycofać swoje wojska było jasne od lat, zostały wszak nawet zawarte odpowiednie umowy z talibami. Zaskoczeniem był nie sam fakt wyjścia, ale jego ewidentne nieprzygotowanie – a przede wszystkim całkowite zaskoczenie postępami ofensywy talibów. Jakby nie istniał wywiad nie tylko amerykański, ale też brytyjski i w ogóle państw NATO. Mozolnie budowane „demokratyczne” państwo afgańskie rozpadło się jak domek z kart, a pointą był uciekający w popłochu prezydent Ashraf Ghani, upychający w śmigłowcu paczki z dolarami (część mu się, biedakowi, nie zmieściła, musiał je zostawić). W niedzielnym „śniadaniu u Rymanowskiego” w Polsacie zebrani politycy spierali się, ile to jeszcze miesięcy potrwa ofensywa talibów – tylko poseł Krzysztof Bosak z Konfederacji wątpił, czy to będą miesiące, czy może dni. A wieczorem tej samej niedzieli 15 sierpnia talibowie zajęli Kabul.
Pozostaje poczucie bezsensu całej 20-letniej afgańskiej awantury. I tragedia ludzi, którzy zawierzywszy Amerykanom i ich sojusznikom, współpracowali z nimi. Części z nich udało się – w uwłaczających ludzkiej godności warunkach – opuścić swój kraj, reszta została, skazana na prześladowania talibów. Bo geostrategiczne interesy spowodowały – który to raz w historii? – odwrócenie sojuszy. Taliban jest teraz potrzebny USA do walki z Chinami i Rosją, jako siła ryglująca Jedwabny Szlak na przełęczach Korytarza Wachańskiego. Ale obrazy ludzi odpadających od kół startujących samolotów mają taką samą moc, co obrazy śmigłowców startujących z dachu amerykańskiej ambasady w Sajgonie, w roku 1975.
Z polskiego punktu widzenia Afganistan jest daleko i nie mamy tam ważnych interesów (to po co było wysyłać wojsko?!) – za to nowa fala Wędrówki Ludów stoi właśnie u naszych bram. Bo tym razem do mitycznej, płynącej mlekiem i miodem Europy, gdzie każdy dostaje od Frau Merkel domek z ogródkiem, trzy kozy i Mercedesa, zdążają ludzie nie z Afryki, tylko z Azji. Oczywiście nie są to żadni Afgańczycy, tylko migranci z Iraku, Tadżykistanu oraz innych krain bliższego i dalszego Wschodu. Kanał przerzutowy zorganizował pan Łukaszenka, który zwęszył dochodowy biznes: białoruskie „biuro turystyczne” transportuje za odpowiednią opłatą w twardej walucie wszystkich chętnych samolotami do Mińska, a potem busami pod samą granicę – polską, litewską lub łotewską, do wyboru. Przy czym instrukcje dla turystów (wszyscy mają białoruskie wizy turystyczne) promują Polskę, jako najkrótszą drogę do Niemiec, gdzie już czeka worek dukatów, domek, itd. Taka droga do Europy jest kosztowna, ale komfortowa – a ci migranci to raczej tamtejsza klasa średnia, sądząc z ubrań i ekwipunku.
Tymczasem gromada rozhisteryzowanych lewicowych pięknoduchów rwie szaty nad krzywdą rzekomo dziejącą się ze strony polskich władz tym ludziom – bo nasz rząd wyjątkowo stanął na wysokości zadania i uszczelnia granicę, aby zapobiec jej przekraczaniu przez łukaszenkowych turystów. Owszem, zaczął budować zapory na granicy trochę za późno, ale lepsze to niż brak działania. A za uganiających się po nadbużańskich łąkach ze Strażą Graniczną i plujących na żołnierzy posłów płci wszelakiej niech wstydzą się ci, którzy na tych durniów głosowali i spowodowali tym, że ci plugawią teraz parlament Najjaśniejszej Rzeczpospolitej. Nazwisk tych posłów nie wymienię, niech przepadną w niepamięci.
Zaś my, strzelcy, zaopatrzmy się zawczasu w odpowiedni zapas „rurek” i „pestek”, że to tak określę okupacyjnym żargonem, bo czasy nad wyraz niespokojne i wróg u bram. A po udanych zakupach zapraszam do lektury wrześniowego numeru miesięcznika – tradycyjnie w wersji papierowej, elektronicznej lub na stronie www.strzał.pl
Post scriptum:
Pan Prezydent podpisał właśnie rozporządzenie o stanie wyjątkowym w 3-kilometrowym pasie przy granicy białoruskiej – dobrze, można i tak. Zastanawia mnie jednak, jaki jest cel zakazywania noszenia broni (§ 2 pkt 6 tego rozporządzenia) przez polskich obywateli, w kontekście potencjalnego wdarcia się nielegalnych migrantów przez granicę? Zakładam, że to po prostu bezmyślna reakcja urzędników z MSWiA – bo to oni przecież przygotowali to rozporządzenie – działających schematycznie: „stan wyjątkowy = zakazujemy nosić broń”, „stan wojenny = odbieramy broń”.
Do prezydenckiego rozporządzenia doszło ministerialne, doszczegóławiające – choć w zasadzie z tym prezydenckim częściowo sprzeczne. Ot, ciekawostka. Tu także mamy zakaz dotyczący noszenia broni, a nie jej przemieszczania w stanie rozładowanym – choć w § 1 ust. 2 mówi się także o broni „w stanie rozładowanym”, ale wciąż wyłącznie w kontekście jej noszenia, bo tego właśnie dotyczy cały § 1 rozporządzenia podpisanego przez pana Wąsika, naszego ulubionego wiceministra. To zaś jest chyba co najmniej niespójne z zapisami ustawy o broni i amunicji, ale szczegółową analizę wydanych rozporządzeń, przygotowaną przez naszych redakcyjnych prawników, zamieścimy za miesiąc.
Skoro wprowadza się stan wyjątkowy, to znaczy że zagrożenie nielegalnymi migrantami jest realne – a więc obywatele mieszkający nad granicą mają prawo czuć się szczególnie zagrożeni. To dlaczego zabiera się im narzędzia do samoobrony? W takiej sytuacji ja raczej nadałbym wszystkim posiadaczom broni prawo do jej noszenia, bo niekarany, zdrowy psychicznie i przeszkolony uzbrojony obywatel w tym wypadku mógłby w razie czego pomóc służbom, dokonując obywatelskiego zatrzymania podejrzanych osób. Wiadomo, że obywatel z pistoletem lub strzelbą nie powstrzyma ruskiego czołgu i nie stanie się „domowym partyzantem”, ale w konflikcie akurat tego typu może się ze swoją bronią przydać. Dlaczego władze wciąż traktują go zatem jak wroga? Tym bardziej, że ministerialny zakaz nie dotyczy ochroniarzy i innych osób, które mają prawo używać broni będącą własnością tzw. „podmiotów”. To pokazuje cały bezsens rządowej nieoficjalnej argumentacji, że zakaz wprowadzono po to, żeby nad granicą nie pałętali się cywile z bronią, bo Straż Graniczna mogłaby ich wziąć za rosyjskich prowokatorów. Tym bardziej, że obywatele mają nosić broń ukrytą pod ubraniem, a ochroniarze noszą ją na wierzchu, w kaburze na pasie. To już wiemy, że teraz gdyby panowie Putin lub Łukaszenka chcieli nam przysłać „zielone ludziki”, to mają ich przebrać za ochroniarzy…