Efekty obowiązującej w Unii Europejskiej religii klimatycznej są już widoczne gołym okiem, a także odczuwalne – na przykład Niemcy już tej dość lekkiej zimy marzli w domach, bo nie stać ich było na ogrzewanie. Oficjalna narracja cały czas się zmienia: kiedyś była walka z freonem i dziurą ozonową, potem ze skażeniem środowiska, globalnym ociepleniem, teraz walczy się ze zmianami klimatu. Tak jak w Egipcie w czasach faraonów kazano ludziom wypełniać rytuały i sowite opłacać kapłanów, aby uniknąć zaćmienia Słońca – tak dziś magowie klimatyzmu każą nam płacić nowe daniny (różne ETS itp.), żeby przebłagać Mzimu i naprawić klimat. Cóż, człowiek musi w coś wierzyć: jeśli nie w Boga, to w gusła.
Magowie mówią, że wzrost stężenia CO2 zwiększa temperaturę na Ziemi – a jest odwrotnie! To wzrost temperatury na Ziemi – zjawisko normalne, związane z cyklem aktywności słonecznej – powoduje wzrost stężenia CO2 uwalnianego z parujących oceanów (zajmujących ok. 71% powierzchni Ziemi). Kiedyś uczono tego w szkole podstawowej. Ale teraz się nie uczy, bo żeby wmawiać ludziom różne bzdury, trzeba ich wpierw ogłupić. Temu właśnie służy przejęcie edukacji przez lewackie jaczejki, co zaczęto wdrażać i u nas. Stąd brak prac domowych i bezstresowe lekcje o niczym. Ale rządzący swoje dzieci wysyłają do szkół prywatnych, bo tam jest wyższy poziom nauczania – także dzięki pracom domowym i stresującym sprawdzianom.
Tymczasem w naszym kraju obowiązuje nowatorska zasada odwróconego legalizmu: władza publiczna działa bez podstawy prawnej i poza granicami prawa. Jeden z polityków rządzącej koalicji ujął rzecz z rozbrajającą szczerością: odpolitycznienie sądownictwa polega na tym, że teraz to MY rządzimy. Poprzednikom stawiane są zarzuty oparte na błędnej interpretacji przepisu albo na przepisach dotyczących czegoś innego – zarzut jest za to, że ktoś prowadził inną politykę, niż MY byśmy prowadzili. Nie kryję sceptycyzmu do działań poprzednio rządzących, ale to co się dzieje teraz… Pani prokurator podpisuje jako własne pisma przygotowane przez zagraniczną kancelarię, która w nagrodę dostaje zlecenia na obsługę prawną przejmowanych przez nową władzę podmiotów, których pisma dotyczyły… Dno.
Po 25 latach obecności w NATO okazuje się, że polski przemysł zbrojeniowy praktycznie nie istnieje – na co zgodnie zapracowały wszystkie dotychczasowe rządy, od lewa do prawa. Unijny program finansowania produkcji amunicji przeszedł nam bokiem, nawet nie było komu wystawić wniosków o wsparcie. Bo prawie cały ten „przemysł” jest państwowy, a więc siłą rzeczy niewydajny i przestarzały. Gdyby państwowe zakłady działały lepiej niż prywatne, socjalizm w wersji sowieckiej by nie upadł, tylko zwyciężył w Zimnej Wojnie. Wciąż mylone są u nas pojęcia „polski” i „państwowy” – i nie dotyczy to tylko poprzednio rządzących, bo zmian na lepsze na razie nie widać, pomimo hucznych zapowiedzi.
W tym numerze publikujemy najnowsze statystyki policyjne, dotyczące liczby wydanych pozwoleń na broń i broni posiadanej przez obywateli. Jak ma funkcjonować zdrowy przemysł zbrojeniowy – zwłaszcza amunicyjny – w kraju, w którym mniej niż co setny obywatel ma dostęp do broni? Żaden przemysł nie może się opierać wyłącznie na centralnie sterowanych zakupach kierowanych do wojska i państwowych formacji mundurowych.
A póki co zapraszam Państwa do lektury kwietniowego numeru naszego czasopisma – papierowo lub elektronicznie – oraz oglądania filmów KINO STRZAŁ.pl na kanale YouTube.