Gdy piszę te słowa nie wiem, czy i jak będzie wspomniana i obchodzona tytułowa rocznica – więc będzie można sprawdzić, czy się pomyliłem, nazywając ją „zapomnianą”. Oto bowiem trzydzieści lat temu, 22 grudnia 1990 roku, ostatni prezydent Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźstwie – Ryszard Kaczorowski – złożył swój urząd na ręce nowo wybranego w pierwszych od zakończenia II wojny światowej wolnych wyborach w kraju i właśnie zaprzysiężonego prezydenta Lecha Wałęsy. A następnie na Zamku Królewskim w Warszawie uroczyście przekazał mu insygnia władzy państwowej II Rzeczypospolitej Polskiej. Pamiętam ten wzruszający moment, pamiętam też swoje zdziwienie dość chłodną reakcją Wałęsy, o którym wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze tego, co wiemy dziś (a co tę reakcję w jakiś sposób może tłumaczyć). Pamiętam, że z naiwnością dwudziestoparolatka czekałem wówczas na ogłoszenie restytucji polskiej państwowości, na powrót do stanu prawnego przerwanego II wojną światową i smutą czasów PRL. Ale się nie doczekałem. Nie wiem nawet, czy taka restytucja byłaby prawnie możliwa (prawnicy nie są w tej sprawie zgodni) – ale wiem, że nikt nawet tego nie próbował. A przecież PRL nie była niepodległym państwem polskim, tylko sowieckim wasalem, z władzami wspartymi na sowieckich bagnetach, przynajmniej do 1956 roku. Tak samo, jak nie było nim kongresowe (chodzi o ten wiedeński, z 1815 roku) Królestwo Polskie – choć miało wszystkie atrybuty państwowości oraz uznanie ze strony europejskich mocarstw. Ono także wspierało się (choć nie tak bezpośrednio, jak PRL) na rosyjskich bagnetach, przez co – mimo opinii części współczesnych, w tym naszych napoleońskich generałów – jednoznacznie dziś określamy ten okres mianem zaborów. Odnośnie czasów PRL takiej jasności nie ma.
Na sejmowych stronach Internetowego Systemu Aktów Prawnych można odnaleźć między innymi rozporządzenie Prezydenta Rzeczypospolitej z dnia 27 października 1932 r. „Prawo o broni, amunicji i materjałach wybuchowych”, Dz. U. nr 94 poz. 807. Każdy sam może sobie sprawdzić, ile zyskalibyśmy, gdyby w roku 1990 uznano komunistyczną ustawę z dnia 31 stycznia 1961 r. o broni, amunicji i materiałach wybuchowych (Dz. U. nr 6 poz. 43) za niebyłą i restytuowano przepisy z czasów II RP… Gdzie bylibyśmy dziś? Na poziomie niecałych 225 tys. pozwoleń na broń na broń, czy miliona? A może – zgodnie z badaniami opinii społecznej, o których piszemy w tym numerze na str. 14 – na poziomie 20% obywateli, deklarujących chęć posiadania broni? Czyli siedmiu i pół miliona pozwoleń? Japoński admirał Yamamoto podobno powiedział, że „Nie da się najechać kontynentalnych Stanów Zjednoczonych, bo tam karabin będzie za każdym źdźbłem trawy”. Nawet jeśli to nie jest prawdziwy cytat, to został dobrze wymyślony. Po doświadczeniach Wojny Zimowej i ostatniej wojny światowej Finlandia ma dziś ponad dziesięciu uzbrojonych obywateli na stu – co jest dla niej gwarancją niepodległości, równą ochronie rozpostartej przez NATO. Którego Finlandia nie jest członkiem, gdyby kto miał wątpliwości.
A my wciąż na szarym końcu, jakby naprawdę komuś na tym zależało…
Zapraszam do lektury grudniowego wydania miesięcznika – jak zwykle papierowo, elektronicznie i na stronie internetowej www.strzał.pl – oraz przypominam o prenumeracie: warto ją zamówić już teraz, żeby niezależnie od kolejnych lock-downów móc cieszyć się lekturą naszego czasopisma.
foto: Unsplash/Joanna Kosińska