Tak obecny prezydent Stanów Zjednoczonych nazwał swój program, który w zasadzie sprowadza się do powrotu do normalności. Powrotu z jakiegoś koszmarnego snu, czy może psychozy, w jaki wpadła znaczna część śródziemnomorskiej cywilizacji. Sprawy pozornie skomplikowane są tymczasem proste, jeśli otrząśnie się je z ideologicznych fantazmatów: płeć człowieka jest czynnikiem wyłącznie biologicznym, i płcie są dwie (co nie wyklucza istnienia niewielkiej grupy osób z zaburzeniami hormonalnymi, którym po prostu trzeba pomóc), klimat na Ziemi zmienia się cały czas i dzieje się to bez związku z aktywnością – czy wręcz obecnością – ludzi, bo planeta liczy 4,5 miliarda lat, zaś Homo sapiens pojawił się zaledwie 300 tys. lat temu, a w Europie 40 tys. lat temu, w skali historii planety tyle co nic (co nie wyklucza konieczności dbania o otaczające nas środowisko), zaś podstawy cywilizacji wyznaczają – jak ktoś to pięknie powiedział – trzy miasta: Ateny, Rzym i Jerozolima (a nie panowie Marks, Uljanow, Sartre, czy inny Spinelli).
Przemówienie, jakie wygłosił podczas lutowej Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium J.D. Vance, wywołało wściekłe oburzenie unijnych elit – a przecież wiceprezydent USA powiedział w nim rzeczy oczywiste: aby rozmawiać o bezpieczeństwie trzeba wiedzieć, czego chce się bronić. Tymczasem owe samozwańcze elity zdają się zwalczać wszystko to, na czym zbudowana jest europejska cywilizacja: wolność słowa, swobody demokratyczne, rodzinę jako fundament struktury społecznej. Grożą więzieniem za wypowiadanie poglądów niezgodnych z oficjalną linią, podważają wyniki demokratycznych wyborów jeśli wygrywa je nie ich faworyt, w wielu krajach wręcz zakazują prywatnej modlitwy – to czysty totalitaryzm! W dodatku bez pytania obywateli o zdanie ściąga się rzesze obcych kulturowo imigrantów, aby wyhodować sobie „nowego człowieka”. Tymczasem lawinowo rośnie przestępczość, właśnie za sprawą migrantów. W Polsce już blisko połowę morderstw popełniają cudzoziemcy, w czym prym wiodą Gruzini. Jeśli nie umieją lub nie chcą oni z jakiegoś powodu dostosować się do naszego sposobu życia, niech wracają do siebie – jakoś bez nich przeżyjemy.
W ramach „gorącego tematu” omawiamy w tym numerze najnowsze statystyki policyjne dotyczące pozwoleń na broń. Podobno polska Policja cierpi na braki kadrowe i zbyt niskie uposażenia. Jest na to rada. Policja Państwowa w II Rzeczpospolitej liczyła około 33 tys. etatów – państwo było nieco większe niż dziś, problemów było znacznie więcej (mieliśmy terrorystów ukraińskich, niemieckich, komunistycznych...), a wyposażenie funkcjonariuszy stanowiły rower, maszyna do pisania i karabin, czasami telefon na korbkę. I dawali radę. Dziś polska Policja liczy około 100 tys. funkcjonariuszy, ma komputery, samochody, łączność, kamery, najróżniejszą broń... i nie daje rady. Bo policjanci sobie wzajemnie przeszkadzają, jest ich zbyt wielu. Trzeba ograniczyć etaty o połowę, zostawić najlepszych – i podnieść im pensje dwukrotnie. Należy też zlikwidować byty urzędnicze typu KGP. Pozostałe środki można przeznaczyć na poprawę warunków pracy funkcjonariuszy – budżet Policji przekracza 10 miliardów złotych, więc spokojnie na wszystko wystarczy.
W powietrzu czuć już pierwsze powiewy wiosny – skoro zrobi się cieplej, zaczną się zawody na otwartych strzelnicach. W przerwach pomiędzy nimi zapraszam do lektury marcowego numeru naszego czasopisma, oraz do oglądania filmów KINO STRZAŁ.pl na serwisie You Tube; mieliśmy krótką przerwę w kinowych nowościach, bo nasz operator złamał nogę, ale już niebawem wracamy z nowymi filmami
