Szybkimi krokami zbliżają się wybory parlamentarne. W Polsce zawsze są ważne, ale tym razem wydają się być ważniejsze niż zwykle – zwłaszcza w kontekście dostępu do broni i amunicji. Przypomnę Państwu garść faktów, może się przydadzą przed głosowaniem
Początkowo rozważałem formułę ankiety, czy wręcz krótkich wywiadów z reprezentantami poszczególnych komitetów wyborczych – ale po namyśle odrzuciłem te pomysły. Rzeczy mają się bowiem tak, że w najbliższych wyborach weźmie udział pięć komitetów, mających szanse na udział w podziale mandatów w sejmie: w kolejności alfabetycznej są to Koalicja Obywatelska, Konfederacja Wolność i Niepodległość, Nowa Lewica, Prawo i Sprawiedliwość oraz Trzecia Droga. Dlaczego tylko te pięć, skoro zgłoszono aż 28 komitetów deklarujących wystawienie list sejmowych? Bo aby wziąć udział w podziale mandatów, komitet musi przekroczyć w skali całego kraju 5% poparcia (8% dla komitetów koalicyjnych) – to zaś ma szanse zdarzyć się jedynie wówczas, gdy zarejestruje listy we wszystkich 41 okręgach. Zaś aby zarejestrować listy, trzeba zebrać 100 tys. podpisów, w dodatku odpowiednio podzielonych pomiędzy te okręgi. A to zadanie niełatwe, bo czasu na zbieranie jest niewiele. W praktyce efemeryczne komitety się zgłaszają, ale list już nie rejestrują, a jeśli nawet, to tylko w części okręgów, co automatycznie wyklucza je z rzeczywistego wyścigu po mandaty.
Podobnie nie zajmuję się tu analizą kandydatów na senatorów – w obecnej konstrukcji naszego systemu parlamentarnego senat nie odgrywa bowiem znaczącej roli ustawodawczej.
Politycy i broń palna
Ze wspomnianych wyżej pięciu komitetów wyborczych, innymi słowy partii politycznych, to trzy z nich już rządziły, więc tu nie ma o co pytać, wystarczy przypomnieć i przeanalizować ich dokonania. Połowa kolejnego komitetu – PSL – też już rządziło, i to wielokrotnie. Druga połowa – Polska 2050 – niby nie rządziła, ale wielu wystawianych przez nich kandydatów i owszem, bo osoby te mają zazwyczaj długą i bogatą przeszłość polityczną (choć najczęściej niezwiązaną z parlamentem). Tak naprawdę nowym bytem jest tylko Konfederacja, ale tu akurat rzecz jest dość jasna, bo kwestie dostępu do broni ugrupowanie to wpisało wprost w swoje założenia programowe. I to w jednoznacznie brzmiącej formie, że „należy zliberalizować prawo do posiadania broni”. Zresztą także w przypadku Konfederacji mamy dobrze udokumentowaną historię konkretnych działań oraz zachowań poszczególnych posłów tej formacji – bo zasiadają oni przecież w parlamencie obecnej kadencji, a troje z nich także w parlamencie kadencji poprzedniej (wówczas weszli do Sejmu z list ugrupowania Kukiz’15).
Kwestia dostępu do broni – poza Konfederacją – w zasadzie nie pojawia się w programach wyborczych. To w sumie dobrze, bo najgorzej służy sprawie dostępu do broni jej skrajne upolitycznienie. Niewielu polityków afiszuje się z faktem posiadania broni (choć ostatnio to się zdarza), a jeśli już ją posiada, to najczęściej związane jest to z byciem myśliwym lub strzelcem rekreacyjnym, zwanym u nas nie wiedzieć czemu „sportowym”. Tacy uzbrojeni politycy dzielą się na dwie grupy – pierwszą stanowią ci, którzy swoją broń traktują jako wyznacznik ich statusu, wyższego od reszty współobywateli, którzy nie do końca dorośli do tego, aby można było udostępnić im broń: w ich własnym interesie, żeby się nie pozabijali. Drugą grupę stanowią ci, którzy dzięki temu że sami mają broń, mają też większą wiedzę na ten temat i są generalnie nastawieni pro-strzelecko – choć czasem nie widzą potrzeby jakichś istotniejszych zmian w przepisach, bo sami nie mieli problemów z uzyskaniem pozwolenia. Gdyż uzyskiwali je już będąc politykami… Przy czym ci z grupy drugiej są znacznie mniej liczni, niż ci z grupy pierwszej – a wszyscy razem stanowią zdecydowana mniejszość w parlamencie. Bo większość polityków broni nie ma, więc się na niej nie zna, i o kwestiach dostępu do broni palnej nie ma pojęcia – najczęściej nie widząc problemu w tej materii. W myśl zasady, że jak ktoś się interesuje bronią, to niech zostanie żołnierzem albo policjantem.
Reasumując: nie ma zatem sensu poddawać się zwodniczej i uwodzicielskiej sile partyjnej propagandy, bo politycy przed wyborami obiecają nam co tylko będziemy chcieli. A jak skądinąd wiadomo są i tacy, którzy sądzą, że „dwa razy obiecać to jak raz dotrzymać”. Więc za obiecanki-cacanki pięknie dziękujemy, skupimy się na konkretach. Konsekwentnie przyjmuję prezentację dokonań poszczególnych komitetów w porządku alfabetycznym, jako jedynym obiektywnym.
Już niedługo, 15 października, 29 097 503 obywateli naszego kraju wybierze nowy skład parlamentu. Wybór mamy więc taki sobie – albo musimy uwierzyć w deklaracje, albo zatkać nos i przymknąć oczy na dotychczasowe dokonania. Wiadomo jedynie na kogo NIE głosować. No cóż, taka wiedza też jest coś warta…
Zarażonym polityczną poprawnością chciałbym wyjaśnić, że użyty w powyższym kontekście wyraz „obywatel” dotyczy osób obu płci i nie należy uzupełniać go drugim wyrazem z żeńską końcówką fleksyjną – kiedyś uczyli tego w szkole podstawowej, ale najwyraźniej przestali.