Rządowy projekt ustawy o wykonywaniu działalności gospodarczej w zakresie wytwarzania i obrotu materiałami wybuchowymi, bronią, amunicją oraz wyrobami i technologią o przeznaczeniu wojskowym lub policyjnym w końcu trafił do parlamentu – przeszedł przez Sejm i Senat, a teraz czeka na podpis prezydenta.
Projekt ustawy „koncesyjnej” (tak ją będę nazywać w dalszej części artykułu, żeby nie powielać pełnej, 23-wyrazowej nazwy) powstawał w urzędniczym pocie i znoju kilka długich lat, a jego bezpośrednią przyczyną jest konieczność implementacji unijnej dyrektywy 91/477/EWG znowelizowanej w roku 2008. Tak, chodzi jeszcze o poprzednią nowelizację! W tej zmianie sprzed lat jedenastu kluczowe było wprowadzenie elektronicznego systemu śledzenia historii broni, co miało wejść w życie w całej Unii Europejskiej do 31 grudnia 2014 roku. Pierwsza przymiarka – wtedy chodziło o nowelizację ustawy istniejącej – trafiła pod obrady rządu w lecie 2014 roku, w najgorszym z możliwych momentów. Ówczesny premier Tusk szykował się do emigracji na brukselski stolec, przekazując rząd wybranej przez siebie następczyni, więc nikt nie miał głowy zajmować się projektami merytorycznymi (zwłaszcza pociągającymi za sobą koszty budżetowe). Projekt przepadł, zostawiając nierozwiązany problem implementacji dyrektywy. Urzędnicy wymyślili więc rozwiązanie doraźne: zaraportowano odpowiednim organom Unii, że w Polsce mamy już taki elektroniczny system. Konkretnie ma go Policja, nazywa się „Broń” i jest to system „rozproszony”, cokolwiek miało to znaczyć. A że historii broni akurat nie śledzi? Oj tam, szczegóły. No i udało się wybić piłeczkę na parę lat poza kort.
Wróciła w roku 2017, wielka i ciężka jak piłka lekarska, z wiszącymi karami finansowymi za brak implementacji. Ministerstwo Spraw Zagranicznych wyliczyło, że kwestię kar uda się przeciągnąć do grudnia 2019 roku, bo zmienił się sposób ich uruchamiania i można trochę polawirować, powymieniać korespondencję, a czas leci – zresztą wiele państw tak robi. Tyle, że w tzw. międzyczasie Unia wysmażyła kolejną nowelizację dyrektywy, której termin wprowadzenia też już minął, 15 września 2018 roku. Ajajaj… kłopot.
Tym razem zapadła decyzja o zastąpieniu starej ustawy nową. To dobry pomysł, który zresztą od lat suflujemy kolejnym rządzącym ekipom. Tyle, że na przełomie 2017 i 2018 roku doszło do zmiany rządu, i znów wszystko się zresetowało. Nowa ekipa ministerialna plus starzy urzędnicy resortowi to najgorszy możliwy układ sił. Czas płynął, widać było że celem urzędników jest dociągnięcie do takiego terminu, gdy będzie można postawić rządzącym swoiste ultimatum: musicie przyjąć przepisy szybko, tak jak je zapisaliśmy, bo już nie ma czasu na jakiekolwiek zmiany, co najwyżej jakieś kosmetyczne poprawki. To fatalny sposób działania, charakterystyczny dla resortu spraw wewnętrznych – i niestety nie tylko dla niego.
Trzeba jednak uczciwie przyznać (i docenić!), że projekt poddano – i to dwa razy: na jesieni 2017 i wiosną 2018 roku – konsultacjom społecznym. Co więcej, przedstawiciele rządu (bo już nie urzędnicy) usłuchali uwag strony społecznej: kilka (trzy to już kilka) podnoszonych kwestii szczegółowych uwzględniono. Szkoda, że nie uwzględniono wszystkich uwag, ale generalnie finalny projekt ustawy nie był zły, a na pewno lepszy niż pierwotny.
Co prawda w lecie 2018 roku przydarzył się niemiły zgrzyt w postaci próby wywrócenia przy okazji do góry nogami ustawy o broni i amunicji, pod pretekstem uzgadniania zapisów obu ustaw. Niestety, esbecka natura niektórych urzędników resortu wciąż daje o sobie znać, a walka z dostępem do broni jest dla tej grupy z jakiegoś powodu szczególnie ważna. Próba była żałośnie nieudana, dzięki zmasowanej reakcji środowiska strzeleckiego, które pokazało że umie się zjednoczyć w chwili poważnego zagrożenia – ale jej skutkiem stało się wycięcie prawie do zera jakichkolwiek uzgodnień przepisów, także tych potrzebnych. Co ciekawe, projekt najdłużej utknął na etapie zatwierdzania przez rząd, bo dwa ministerstwa (MON oraz MSWiA) nie mogły się porozumieć w sprawie kosztów unieszkodliwiania niewybuchów – wykopuje się ich sporo przy okazji różnych prac budowlanych, więc problem jest realny. W końcu w marcu rząd projekt zatwierdził, skierował do Sejmu (nr druku 3347), a pod koniec kwietnia rozpoczęły się nad nim prace merytoryczne, w powołanej do tego celu podkomisji. Zebrała się ona aż trzykrotnie – dowód na dogłębne przepracowanie tematu przez posłów, bo w sprawach mniej skomplikowanych wystarcza jedno posiedzenie.
A dlaczego w ogóle zajmujemy się na naszych łamach ustawą, która w zasadzie powinna dotyczyć wyłącznie przedsiębiorców, a nie konsumentów? Otóż właśnie dotyczy ona wszystkich – i to bardziej niż się wydaje. Prosty przykład: co z tego, że jedno prawo pozwala nam coś kupić, skoro inne prawo zabroni sklepom nam tego sprzedać?