Historia niemieckiej firmy Heckler & Koch jest pełna wzlotów, upadków i cudownych odrodzeń. Wygląda na to, że właśnie mamy do czynienia z kolejnym renesansem w dziejach fabryki broni zrodzonej wszak – dosłownie – na gruzach oberndorfskiego Mausera wysiłkiem jego trzech byłych pracowników.
To wszystko zaczęło się dokładnie 75 lat temu, w kwietniu roku 1949, gdy dwóch rozbitków z dawnej załogi Mausera, Edmund Heckler i Theodor Koch, założyło fabrykę części maszyn do szycia. W maju, już po rejestracji dołączył trzeci kolega z Mausera, Alex Seidel. Okupujący Badenię-Wirtembergię Francuzi wspierali odrodzenie cywilnego przemysłu, więc trzej młodzi przedsiębiorcy otrzymali przydział maszyn, materiałów i lokal – składzik po zakładowej straży pożarnej Mausera, przylegający do ściany domu przy Hauptstrasse 8, w którym zamieszkał Heckler i gdzie (w salonie) mieściła się siedziba spółki. Biuro konstrukcyjne Seidla mieściło się na piętrze przybudówki, na parterze w biurze sprzedaży rządził Heckler, a dalej w schronie przeciwlotniczym funkcjonował dział produkcyjny Kocha. Gdyby Ziemia obiecana była nie o Łodzi, tylko o Oberndorfie nad Neckarem, słynne zdanie „Ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic – to razem mamy tyle, w sam raz tyle, żeby założyć wielką fabrykę” pasowałoby do HK jak ulał. Na tyle, że w czerwcu roku 1949 Edmund Heckler musiał prosić zarząd miasta o prolongatę do końca roku należności za dostarczone używane meble biurowe, bo firma nie miała dochodów i nie było jej stać na zapłacenie za nie 350 DM.
Rok później zapotrzebowanie na części do maszyn do szycia przerosło zdolności produkcyjne firmy, zmuszając ją do przeprowadzki z miasta na łąki pobliskiego wzgórza Lindenhof, do baraków byłego obozu Służby Pracy Rzeszy (RAD)
Ilustracje: SÜDKURIER, MORPHY AUCTIONS oraz Heckler & Koch GmbH