Z zapadnięciem zmroku na froncie przychodził czas prób infiltracji i wypadów po „języka”. Zwiadowczy obu stron próbowali zakraść się na stanowiska przeciwnika, rozpoznać je i porwać jeńca, którego można przesłuchać. Obronie przed tymi wypadami, oprócz czujności wartowników, służyły specjalne urządzenia ostrzegawcze.
W zależności od tego, na jak długo zatrzymał się front, te techniczne środki obrony przybierały różne formy, od wieszanych na drucie kolczastym prostych puszek po kolacyjnych konserwach z paroma kamykami, brzęczących przy każdym poruszeniu, przez potykacze alarmowe, po pola
minowe. Zmęczenie walką lub marszem, niepełne stany osobowe stanowiły okoliczności osłabiające czujność wartowników – i tak zbyt nielicznych, jak na odcinki, których przychodziło im strzec. W krótką, pogodną letnią noc warunki pogodowe nie sprzyjały
wypadom, ale długie, ciemne, deszczowe, wietrzne i śnieżne noce jesienno-zimowe męczyły wartowników, osłabiały ich czujność, a tłumiąc i rozmazując dźwięki i obrazy, ułatwiały zadanie przeciwnikowi. Prostym sposobem na to, by im je ponownie utrudnić, była instalacja potykaczy – drutów, sznurków lub żyłek zakotwiczonych z jednej strony do nieruchomych przedmiotów, które drugim końcem były połączone już to z zapalnikami min przeciwpiechotnych, od razu likwidujących zagrożenie, już to z urządzeniami alarmowymi, które tylko o nich powiadamiały
Ilustracje: z archiwum autora