Oddajemy w ręce naszych Czytelników jubileuszowy numer miesięcznika – to pierwszy okrągły jubileusz tego tytułu, co ciekawe przypada on akurat na numer majowy, czyli możemy także odliczać pełne lata całego „strzałowego” projektu. Ów powstał bowiem na przełomie kwietnia i maja 2002 roku, dziewiętnaście lat temu. Zaowocował wydawaniem w latach 2002–2016 czasopisma Strzał we współpracy z wydawnictwem Magnum-X, a od listopada roku 2016 – już jako z dopiskiem „pro libertate” – wydawany przez własne Wydawnictwo Y w formie papierowej, elektronicznej i internetowej. Ale świętowanie jubileuszów odkładamy do numeru setnego (czyli do czerwca 2025 roku – to ładna data).
A co z bieżących problemów? Jak tylko uda się przepchnąć tzw. Nowy Ład, koniec pandemii zostanie odtrąbiony – co już widać na bliskim horyzoncie, bo w Sejmie zaczyna się karuzela nowelizacji ustaw okołobroniowych (piszemy o tym w „gorącym temacie”). I do śmiechu nie będzie, oj nie. W Unii także najwyraźniej zbliża się koniec pandemicznego wzmożenia (czy raczej maskirowki), co znamionuje przeprowadzona po cichu zmiana europejskiej dyrektywy (wspominamy o tym w wiadomościach, temat pogłębimy w jednym z następnych numerów). W każdym razie dla strzelców idą ciężkie czasy – nawet w USA zakładają nam kaganiec…
W dniach, gdy kierujemy do druku ten numer czasopisma trwa w polskiej polityce karczemna przepychanka w sprawie tzw. unijnego Funduszu Odbudowy, w ramach którego Polska ma mieć do dyspozycji ponad 57 mld euro, z czego 23,9 mld dotacji i 32,3 mld pożyczek (ale nie żadne 770 mld, jak stara się lansować rządowa propaganda – te większe kwoty i tak się nam należą z tytułu płaconych do Unii składek). Ale czy nasz kraj realnie te pieniądze otrzyma, to się okaże: Komisja Europejska zapowiada wstrzymywanie wypłat dla krajów rządzonych przez rządy „nieprawomyślne”. Tyle, że ten fundusz wcale nie nazywa się funduszem „odbudowy”, tylko NextGenerationEU, i że nie chodzi o żadną odbudowę po pandemii (co najwyżej po lockdownie wprowadzonym pod pretekstem walki z pandemią), tylko o wprowadzanie nas w Nowy Wspaniały Świat: ekoszaleństwa, gender i permanentnej inwigilacji elektronicznej. A przede wszystkim unijnego super-państwa. W tym nowym bycie politycznym to Komisja będzie ściągała unijne podatki od obywateli, a kraje będą płacić składki – znacznie wyższe, niż obecnie. Ale po roku 2028 nie będzie już żadnych nowych unijnych funduszy, tylko Komisja – ów samozwańczy unijny rząd – będzie dzielić pieniądze wedle swojego uważania i celów, jakie sobie sama określi. Rządy krajowe zostaną sprowadzone do roli podobnej do gminnego samorządu – gdy „Junja” zechce przekazać im fundusze na budowę piaskownicy, będą mogli zadecydować gdzie tę piaskownicę ustawić.
Ale może warto wejść w te unijne programy, aby pozyskać wspomniane duże pieniądze? Po pierwsze, wcale nie takie duże – na sam program „500+” wydajemy 40 mld złotych rocznie, więc przez siedem lat więcej, niż cały ten unijny fundusz maksymalnie miałby wynieść. Po drugie, pieniądze pożycza się w banku, a nie u mafiosów – i tak właśnie polski rząd zdobywał w zeszłym roku fundusze na tzw. tarcze antycovidowe. Czyli można. A jak nazwać kogoś, kto w zamian za cudzoziemskie pieniądze godzi się zmniejszyć suwerenność swojego kraju? Tym bardziej, że mamy już precedens – osiemnastowieczny, z miastem na literę „T” w tle.
Art. 90 Konstytucji stanowi, że na przekazanie organizacji międzynarodowej lub organowi międzynarodowemu kompetencji organów władzy państwowej – a z taką sytuacją mamy do czynienia – musi być zgoda w formie ustawy „uchwalanej przez Sejm większością 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów oraz przez Senat większością 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby senatorów”. Nie wolno zatem dokonać tego zwykłą większością głosów. Nie wolno – ale jak widać, można. Ponurym chichotem historii jest data 4 maja, kiedy odbyło się owo głosowanie (posiedzenie 29., głosowanie nr 18, głosowało – 456, za – 290, przeciw – 33, wstrzymało się – 133, nie głosowało – 4, a na końcu wiwaty i oklaski) – minęło właśnie 230 lat od Konstytucji 3 Maja, ale jak widać niczego się nie nauczyliśmy z własnej historii… Najbardziej kuriozalne są argumenty, że przecież za to zrzeczenie się kolejnych fragmentów z resztek suwerenności, jakie nam zostały, uzyskaliśmy pipsztylion pieniążków – właśnie na tym polega istota procesu sprzedaży: że ktoś płaci nam pieniędzmi za to, co mu oddajemy. A jeśli nie płaci, to nie jest sprzedaż, tylko rozbój. Spotkałem się też z jeszcze innym tłumaczeniem sytuacji, zasłyszanym od posła partii rządzącej – że dziś weźmy pieniądze, bo można, a być może Unia się niedługo rozleci, to nie będziemy ich musieli oddawać, bo nie będzie komu. To tak jak z braniem kredytu, bo dziś dają, a jak to się później spłaci, będziemy się martwić za miesiąc – a może wygramy w totka? Naiwność granicząca z bezmyślnością…
Warto pamiętać, że nie tylko cnota nie odrasta – suwerenność i niepodległość także nie mają zdolności do samoregeneracji.
I w tym niewesołym nastroju zapraszam Państwa do lektury jubileuszowego, 50. numeru miesięcznika : papierowo, elektronicznie i na stronie internetowej www.strzał.pl