Myśleliście, że kusze wyszły z mody razem z pełnopłytową zbroją i nikt już o nich nie pamięta? Może i tak, ale kiedy tajna służba prowadzącego wojnę mocarstwa potrzebuje naprawdę cichej broni, to potrafi sięgnąć pamięcią zadziwiająco daleko…
W czasie II wojny światowej amerykańskie Biuro Służb Strategicznych (Office of Strategic Services, OSS) eksperymentowało z bardzo różnorodnym arsenałem urządzeń do skrytego pozyskiwania wiadomości, sabotażu i ataków na nieprzyjacielskie obiekty oraz broni do prowadzenia skrytobójczych zamachów na kluczowe osobistości przeciwnika.
Najbardziej obiecującym kierunkiem w tej ostatniej dziedzinie były wyciszone pistolety, ale zanim pojawiły się sprawdzone i dopracowane konstrukcje (samopowtarzalny Hi-Standard na nabój .22 LR, czy powtarzalny Welrod na nabój 7,65 mm Browninga i 9 mm Parabellum), testowano różne rozwiązania alternatywne. Tak się złożyło, że członkiem Krajowej Komisji Badań Obronnych (National Defense Research Committee, NDRC – poprzednika dzisiejszej DARPA) był zapalony łucznik. Dr Paul E. Klopsteg z Departamentu 19 zdawał sobie oczywiście sprawę, że angielski longbow raczej nie sprawdzi się w charakterze broni skrytobójców we francuskim miasteczku na prowincji – w końcu czasy Wojny Stuletniej minęły dość dawno i nawet Robin Hood wyniósł się z Lasu Sherwood już jakiś czas temu. No to może kusza?
ilustracje: Rock Island Company