Za nami 44. edycja targów IWA OutdoorClassics – naznaczona jednym ważnym jubileuszem, dwoma spektakularnymi premierami (jedną światową, a drugą tylko europejską) oraz trzema wyraźnymi trendami rozwoju oferty rynkowej
Tym, co w tym roku rzucało się w oczy zaraz po przekroczeniu drzwi były kołowrotki wejściowe, samodzielnie wpuszczające publiczność na podstawie kodów paskowych na kartach identyfikacyjnych nowego wzoru – obsługujący dotychczas bramki na wejściu stewardzi tylko pomagali mniej obeznanym z nowoczesną techniką gościom. Bramek było sporo, więc kolejki do nich znacznie mniejsze, niż dotychczas. To miła zmiana.
Zmianą mniej miłą była wyraźna niemieckocentryczność targów, objawiająca się także na łamach codziennej gazetki informacyjnej – każdy jej numer był zdominowany przez wiadomości o nowościach koncernu Umarex-Walther, z wielokrotnym opisywaniem tych samych wiatrówek czy pistoletów. Rozumiem, że koncern ten wykupił wszystkie ostatnie strony na swoje reklamy, i chciałbym wierzyć, że każda firma mogła tak zrobić, gdyby zechciała. Ale brak wzmianki choćby słowem w którejkolwiek edycji tej gazety o najważniejszych wydarzeniach tegorocznych targów – czyli 50-leciu włoskiej firmy Benelli, najnowszym pistolecie czeskiej firmy CZ oraz cyfrowej lunecie celowniczej firmy Swarovski Optik – zakrawa już po prostu na kpinę.
Z drugiej strony jeszcze bardziej zauważalna była nieobecność tematyki zmienianej właśnie europejskiej dyrektywy o broni – oficjalne wystąpienia radośnie hopsały sobie wokół roli norymberskich targów w (dalszym dynamicznym) rozwoju branży, określanej w taki sposób, aby nigdzie nie padło straszne słowo „broń”. Branża ta dzieli się dziś oficjalnie na trzy segmenty: Target Sports, Nature Activities i Protecting People. A gdzie myślistwo, spyta ktoś? Ano jest ono teraz także „celow(nicz)ym sportem”, bo się przecież celuje, prawda? Okazuje się, że nie tylko broń jest tabu, ale także „polowanie”, a nawet „strzelectwo”. Im bardziej widoczne dla wszystkich są błędy polityki politycznej poprawności, tym bardziej europejskie – a przede wszystkim niemieckie – władze wszelakiego szczebla, nawet tego najbardziej przyziemnego, pogrążają się z polit-poprawnej paranoi