Przekopując niedawno zasoby internetowej składnicy wiadomości różnych i różnistych natknąłem się na kilka youtubowych filmików poświęconych „regule 21 stóp” – kilka osób z przejęciem odgrywało sceny walki noża z pistoletem, wyciągając z nich barwne wnioski.
Tytułowa reguła jest od dawna treścią wielu wątków na forach dyskusyjnych – w Europie rzecz cała ma wymiar platoniczny, ale w Stanach Zjednoczonych już całkiem realny. Tyle, że i tam dotyczy raczej funkcjonariuszy służb mundurowych (tzw. LEOs, czyli law enforcement officers), niż cywili, nawet tych uprawnionych do skrytego noszenia broni w przestrzeni publicznej. Mamy wakacje, czyli idealny czas na zajmowanie się dzieleniem włosa (lub zapałki, co kto woli) na czworo i analizę tego typu problemów – co najlepiej wychodzi w pięknych okolicznościach przyrody, na leżaku i z puszką gazowanego napoju w ręku. No to go przeanalizujmy…
Wszystko zaczęło się… No właśnie: wcale nie w 1983 roku, kiedy to amerykański magazyn „SWAT” opublikował artykuł pod tytułem Jak blisko jest za blisko? (po angielsku brzmi to lepiej: How Close Is Too Close?), autorstwa sierżanta Dennisa Tuellera z policji Salt Lake City, stan Utah – tylko w roku 1968, gdy do kin trafił western Siedmiu wspaniałych w reżyserii Johna Sturgesa. W filmie jest scena, gdy James Coburn (jako Britt) podejmuje wyzwanie rzucone przez nierozważnego kowboja i staje do pojedynku „nóż kontra rewolwer” – oczywiście zabijając owego kowboja szybko i celnie rzuconym sprężynowcem. Ta scena rozpoczęła trwające do dziś dysputy o przewagach tej lub owej broni w walce na krótkim dystansie, oraz o długości minimalnego dystansu dla skutecznego użycia broni palnej przeciw człowiekowi z nożem w ręku