Znów stają przed nami – niestety – wybory pomiędzy złym a niedobrym. W tym konkretnym przypadku chodzi oczywiście o drugą turę wyborów prezydenckich, w której ścierają się ze sobą urzędujący prezydent Andrzej Duda, oraz pretendujący do tej zaszczytnej funkcji Rafał Trzaskowski, działacz i wiceszef Platformy Obywatelskiej. Przedwyborcze emocje zostały przez obie strony nakręcone do granic zerwania sprężyny, niektórym politykom – a także niektórym co bardziej zacietrzewionym zwolennikom jednej lub drugiej opcji – zaczynają puszczać nerwy. Dochodzi do karczemnych awantur, wydzierania sobie wiecowych akcesoriów, ktoś kogoś zepchnął ze schodów albo nie dał mu wejść, ktoś kogoś opluł, ktoś kogoś zwymyślał. Przy czym o ile w słownych utarczkach obie strony są w sumie równe sobie, o tyle w warstwie – że tak powiem – rękodzielniczej działania strony pretendującej są znacznie bardziej aktywne, częściej też przekraczane są przez nią granice, których przekraczać nie wolno. Choćby masowe akcje zrywania plakatów urzędującego prezydenta są już daleko poza granicą przyzwoitości.
Jak w tej sytuacji mają odnaleźć się ci strzelcy, którzy nie należą do żadnego z walczących ze sobą na zabój obozów? Dylemat tym trudniejszy, że jedyny kandydat w tych wyborach, który jednoznacznie wpisał kwestię ułatwień w dostępie do broni dla obywateli do swojego programu – Krzysztof Bosak – nie wszedł do drugiej tury, choć uzyskał niezły wynik. Już w wyborczy wieczór wydano oświadczenie o nieudzieleniu poparcia żadnemu z pozostałych w kampanii kandydatów, a jego wyborców zachęcano do głosowania w drugiej turze „zgodnego z własnym sumieniem i rozumem”. To jest marna wskazówka dla tych osób, które nie identyfikują się ani z PiS, ani z PO, ale chcą zagłosować – rozumiejąc to jako swoje prawo obywatelskie. Umycie rąk nic nie daje, podobnie jak brak udziału w głosowaniu. Co zatem ma zrobić świadomy strzelec?
Prezydent Andrzej Duda prezentuje poglądy generalnie prorodzinne i konserwatywne – choć w sferze gospodarczej ewidentnie popiera prosocjalne działania rządu. Wbrew pozorom to nie jest sprzeczność: klasyczna chadecja łączy właśnie konserwatyzm w zakresie wartości z polityką redystrybucji w gospodarce. Prezydent jest też gwarantem utrzymania suwerenności Polski w ramach unijnych struktur, jak i pozostania naszej Ojczyzny w tradycyjnym europejskim kręgu cywilizacyjnym. Z drugiej strony jest związany ze środowiskiem politycznym, forsującym idee centralizacji i etatyzacji państwa, z czym ciężko się pogodzić osobom o bardziej wolnościowych przekonaniach.
W sprawie dostępu do broni od 2015 roku nie stało się nic konkretnego – ani na plus, ani na minus. Najwyraźniej ten temat – choć ponaglają unijne terminy, dawno zresztą przekroczone – jest odkładany ad Kalendas Graecas jako niejednoznaczny, albo nie dość ważny. Za to od roku 2015 do dziś rośnie – choć bardzo powoli – liczba wydawanych pozwoleń na broń. Nie ma także żadnych przesłanek aby sądzić, że pan prezydent Duda lub jego polityczne zaplecze chciałoby wprowadzić jakieś zasadnicze obostrzenia w dostępie do broni. Z tego co jest nam wiadomo, trwają też rozmowy pomiędzy szerokim obozem prezydenckim a prezesem UPR, Bartoszem Józwiakiem, który w poprzedniej kadencji promował w Sejmie społeczny projekt ustawy o broni i amunicji – czego efektem mogłoby być powołanie przy BBN zespołu zadaniowego do opracowania kompromisowego projektu nowej ustawy o broni. Czy to się ziści, nie wiadomo.
Pretendent do urzędu prezydenckiego, pan Rafał Trzaskowski, prezentuje poglądy zmienne, trudne do jednoznacznego zdefiniowania. Jego deklarowana obecnie wolnorynkowość została negatywnie zweryfikowana podczas ośmioletnich rządów koalicji PO-PSL – podobnie jak obecne deklaracje popierające wydarzenia patriotyczne, takie jak Marsz Niepodległości, negatywnie weryfikują jego wcześniejsze wypowiedzi i działania, także jako urzędującego prezydenta Warszawy. Z drugiej strony jest jednoznacznie związany ze środowiskiem politycznym, forsującym libertyńską, antychrześcijańską i „tęczową” skrajnie lewacką demagogię, co jest bardzo trudne do zaakceptowania przez osoby o bardziej konserwatywnych przekonaniach.
W sprawach dostępu do broni sam Trzaskowski się nie wypowiadał, ale wspomniane lewackie środowiska mają w tej sprawie bardzo jednoznaczny przekaz: od dawna postulują zakaz dostępu do broni w ogóle, tyle że rozkładają jej odbieranie na raty. W tym duchu są także pisane kolejne nowelizacje unijnej dyrektywy – bo struktury unijne są niestety już całkowicie opanowane przez szantażujących ich polityczną poprawnością neomarksistów. Pan Rafał Trzaskowski sam neomarksistą prawdopodobnie nie jest, ale czy zdoła obronić przed nimi strzelców? Powiedzieć że wątpię, to nic nie powiedzieć.
Jednocześnie mamy statystyki wydawania pozwoleń na broń w czasach rządów PO-PSL: w roku obejmowania rządów (2007) pozwoleń było ponad 317 tys., w roku oddawania rządów (2015) mniej niż 193 tys. – wnioski są oczywiste. Zaś zmiana ustawy o broni i amunicji z roku 2011 została wypracowana wbrew stanowisku rządu, przy pomocy posłów PiS i SLD.
Biorąc pod uwagę powyższe przesłanki ja nie mam wątpliwości, na kogo zagłosować w najbliższych wyborach, w niedzielę 12 lipca. Każdy świadomy swych praw strzelec powinien dobrze się zastanowić we własnym sumieniu, komu oddać głos i pójść na wybory. Bo niegłosujący – niezależnie na kogo – nie mają racji.