Steyr L9 jest jednym z najbardziej niedocenionych współczesnych pistoletów samopowtarzalnych – na co złożyło się kilka powodów. Dziś porównujemy jego najnowsze wcielenie L9-A2 z wersją poprzednią, L9-A1, jeszcze dostępną w sprzedaży.
Pistolet Steyr M9 powstał w roku 1999, jako opóźniona o bez mała dwadzieścia lat odpowiedź na Glocka. Pistolet parweniusza z Deutsch-Wagram zakłócił odwieczny porządek rzeczy, spychając firmę Steyr (wcześniej Steyr-Mannlicher, dziś Steyr Arms) z pozycji domyślnego dostawcy broni dla austriackiego wojska i policji – co było nieprzerwaną tradycją (i niepisaną prerogatywą) od czasów Werndla, Mannlichera i OEWG. Jego konstruktorami byli pospołu Friedrich Aigner oraz Wilhelm Bubits, z których każdy także miał osobiste porachunki z Glockiem – o ile nie z samym pistoletem, to z panem Gastonem Glockiem już jak najbardziej. W końcu Austria to niezbyt duży kraj i miejsce na silne indywidualności jest tu w naturalny sposób ograniczone.
Każdy z konstruktorów dołożył do projektu garść własnych pomysłów i fobii, za przyczyną czego pistolet wyszedł im nieco nadmiernie ekstrawagancki. Ta ekstrawagancja objawiała się na kilka sposobów – pierwszym, zauważalnym od razu po wzięciu broni do ręki, były nietypowe przyrządy celownicze, o zarysie odwróconego trójkąta, co przypominało formę muszki i szczerbiny japońskiego pistoletu Nambu. Drugim było dostosowanie do strzelania przy użyciu dostawnej kolby, dostępnej jako wyposażenie akcesoryjne. Trzecim objawem była cokolwiek przeszarżowana bezpiecznikologia. Otóż każdy pistolet Steyr M9 miał dwa automatyczne bezpieczniki wewnętrzne, dwa bezpieczniki zewnętrzne (w obrębie języka spustowego), oraz ten najbardziej nietypowy: obsługiwaną specjalnym kluczykiem blokadę, zamykającą pistolet na głucho. Bliżej tym bezpiecznikom przyjrzymy się za chwilę, bo warto.
Steyr M9 miał też swojego mniejszego (i ciut młodszego) braciszka, czyli Steyra S9 – a w zasadzie nawet nie tyle mniejszego, co krótszego. O ile model M określilibyśmy jako kompaktowy, to wersja S powinna była być subkompaktem
ilustracje: Jarosław Lewandowski