Stara prawda, że trening czyni mistrza odnosi się także do sztuki wojennej – z tą różnicą, że praktyka w prowadzeniu wojny jest zazwyczaj bardzo droga. Niewiele rodzajów sił zbrojnych może się równać kosztami utrzymania i szkolenia z lotnictwem – ale też mało który z nich ma tylu mądrych ludzi, którzy pomagają redukować wydatki.
Ćwiczenia polegające na strzelaniu dwóch samolotów bojową amunicją do siebie nawzajem są wykluczone – bo choć trudno im odmówić realizmu, to skutki mogą być tragiczne. Wyszkolenie każdego członka załogi kosztuje niewiele mniej od samej maszyny, więc zabicie pięcioosobowej załogi bombowca przy szkoleniu pojedynczego pilota myśliwskiego to byłaby już lekka przesada. Ale przecież zarówno piloci myśliwscy, jak i strzelcy pokładowi z bombowców jakoś ćwiczyć swoje umiejętności musieli. I tu pomagały fotokarabiny.
Fotokarabin – w ogromnym skrócie – to kamera filmowa o konstrukcji umożliwiającej „strzelanie” filmem. Zresztą w języku angielskim zdjęcia, zwłaszcza filmowe, się właśnie „strzela”, a nie „robi”. Być może właśnie ta analogia zainspirowała powstanie pierwszych fotokarabinów w czasie Wielkiej Wojny, użytkowanych przez brytyjski Royal Flying Corps. Konstrukcja karabinu maszynowego Lewisa, najpowszechniej używanego w alianckim lotnictwie, zwłaszcza w jego pierwotnej formie z wielką rurową osłoną chłodnicy lufy, mogła się komuś skojarzyć z kamerą zaopatrzoną w teleobiektyw. Tak czy inaczej, to właśnie w RFC wszedł do użytku pierwszy fotokarabin obserwatorski, Mark III Hythe Aeronautical Camera, produkowany przez zakłady Thornton Pickard Company
Ilustracje: Rock Island Auction Company, Flying Guns