Jesień tegoroczna jest wyjątkowo gorąca politycznie (co być może dobrze koresponduje z zimnem za oknem), naznaczona partyjnymi transferami, zapowiadanymi rekonstrukcjami, koalicyjnym przeciąganiem liny z prezydenckim wetem w tle, komisjami śledczą i weryfikacyjną, otwartym buntem środowiska sędziowskiego… w ogóle dużo się dzieje. To niedobra pora na prace nad ustawą o broni i amunicji, która wymaga spokoju i wyciszenia – bo temat to drażliwy i społecznie delikatny. Tymczasem zafundowano nam właśnie pełne upolitycznienie problemu, niestety przy wydatnym współudziale części środowiska strzeleckiego, które uparło się na złość babci odmrozić sobie uszy. Bo coś nie tak, bo ktoś nie taki, a w ogóle najważniejsze, że projekt nie nasz. Bo najważniejsi są my.
Tak samo jest u polityków. Nie jest ważne co merytoryczne – ważne jest to, że ktoś nie tak, coś nie taki, projekt nie nasz… Bo, wiadomo, najważniejsze są my. Przejdziemy, zmienimy, zdradzimy, byle nasze na górze. Nawet jeśli bez sensu, to nic, bo to my, nasza naszość!
No i mamy zgłoszony kolejny poselski projekt, tym razem nowelizacji ustawy o broni i amunicji, tej obecnej. Oficjalnie dlatego, że nie da się robić dużych kroków, trzeba małymi naprzód iść, drobniutkimi… Będzie dobrze, a skoro nie może być dobrze wszystkim, to żeby choć było dobrze niektórym. A czego chcą niektórzy?
Jak spojrzeć w projekt, chcą tylko pięciu rzeczy: żeby można było pobierać z wojskowych magazynów amunicję z pociskiem z rdzeniem z miękkiej stali (PS), żeby można było przekazywać z tych samych nadwyżek wojskowych broń maszynową (jedno i drugie nie dla wszystkich, tylko dla stowarzyszeń proobronnych, które mają podpisane umowy współpracy z MON), żeby można było mieć „deka” takie same, jak dotychczas (by obejść przepisy unijne umyślono wpisać do ustawy pojęcie „broni szkolnej”), żeby można było strzelać z tłumikiem i żeby pytania egzaminacyjne były wcześniej publicznie dostępne. Dwa pierwsze postulaty pokazują wyraźnie, na której półce stoją konfitury, o które idzie cała ta batalia, oraz kto to dokładnie są ci „niektórzy”. Trzeci jest niecelowy o tyle, że obecnie broń szkolna nie jest bronią w rozumieniu ustawy (bo nie strzela, nigdy nie strzelała i nie będzie strzelać), więc próba obchodzenia już nawet nie dyrektywy, ale wręcz rozporządzenia Komisji Europejskiej (co gwarantuje dużą awanturę, i to międzynarodową) wydaje się zupełnie pozbawiona sensu. Dwa ostatnie są owszem, słuszne. Ale… są pewne „ale”. Czytając uzasadnienie wychodzi, że wprowadzając tłumiki nakazano by ich używanie na strzelnicach – a kto ma dziś broń dostosowaną do użycia tłumika oraz stosowny tłumik? Legalnie – nikt. I po co przy okazji umacnia, zamiast zlikwidować, wiodącą rolę PZSS przy wydawaniu pozwoleń?! A może chodzi o jeszcze jeden słoiczek z pysznym dżemem?
Najśmieszniejsze jest to, że wszystkie te postulaty są, że tak powiem, skonsumowane w poselskim projekcie nowej ustawy o broni i amunicji (nr druku 1692) – dosłownie wszystkie. I amunicja z pociskiem PS nie jest w nim zakazana, i broń maszynową organizacje mogłyby mieć do ćwiczeń „w Ojczyzny obronie”, i broń szkolna jest w nim dopuszczona (i to bez rejestracji), i tłumiki byłby koszerne, i pytania egzaminacyjne opublikowane, w dodatku razem z odpowiedziami. No to dlaczego nie poprzeć po prostu tego projektu? To proste: bo nie nasz.
Uchowaj nas, Boże, od przyjaciół – z wrogami sobie jakoś poradzimy…
Zapraszam do lektury listopadowego numeru miesięcznika i proszę: bądźcie Państwo z nami – tak „papierowo”, jak poprzez aplikacje mobilne.