Mija osiemdziesiąt lat od klęski, która zakończyła byt II Rzeczpospolitej – i zapoczątkowała pół wieku naszego państwowego zawieszenia. W lecie 1939 roku sztabowcy brytyjscy w analizach dla własnego rządu oceniali polską zdolność bojową w konfrontacji z Niemcami na dwa do trzech miesięcy. Tyle ich zdaniem powinniśmy wytrwać, bo jakość polskiej armii oceniano generalnie bardzo wysoko, pomimo braków w niektórych typach uzbrojenia, w szczególności lotnictwie. Tymczasem nasza armia przegrała wojnę z Niemcami po tygodniu – co zaskoczyło wszystkich, a chyba najbardziej jej Wodza Naczelnego. 7 września, po bitwie piotrkowskiej, skończyły się planowe działania – reszta była wielką improwizacją, niestety nieudaną. Wedle planów Sztabu Głównego pod Piotrkowem mieliśmy zatrzymać ofensywę niemiecką i przejść do kontrataku, którego celem było… zdobycie Berlina („splantowanie”, jak to ujmowali nasi sztabowcy).
Co zawiodło? Chyba wszystko. Ze strony czysto wojskowej nie doceniono przeciwnika, zbyt optymistycznie kreśląc plany – bo nie jest prawdą, że ich nie było, albo że były nieznane dowódcom (ciekawym, a mało znanym faktem jest, że polski plan wojny z Niemcami zaczęto kreślić miesiąc wcześniej, niż zaczęły się prace nad niemieckim planem wojny z Polską). Za daleko ku niemieckiej granicy wysunięto większość wielkich jednostek – po to, żeby miały bliżej do wrogiego terytorium, gdy zacznie się już kontratak – i nie wycofano ich w porę na główną pozycję obronną. Ta pozostawała praktycznie nieobsadzona przez pierwsze dni wojny, tak jakby nasze dowództwo uznawało, że wydarzenia rozgrywają się zgodnie z polskim planem. A potem było już za późno – zamiast kontrataku był chaos.
Ale wojny rozgrywa się politycznie, część militarna jest tylko dopełnieniem – „wojna jest jedynie kontynuacją polityki innymi środkami” (gen. Carl von Clausewitz). Polska przegrała trochę na własne życzenie: lata 1938–1939 to ciąg niewykorzystanych szans i politycznych błędów. Przykład? Zajęcie Austrii przez Niemcy w marcu 1938 roku nie mogłoby dojść do skutku bez zgody Włoch i Polski – przy czym ówczesne relacje polsko-niemieckie były więcej niż poprawne, a włosko-niemieckie nieomal wrogie. Włosi za zgodę na Anschluss uzyskali akceptację swoich praw do Południowego Tyrolu (Górnej Adygi), których Niemcy nie podważali już nigdy – choć do dziś w Trydencie łatwiej się porozumieć po niemiecku, niż po włosku. My ogłosiliśmy swoje désintéressement za darmo. Czy mogliśmy żądać Gdańska lub Prus Wschodnich? Już się tego nie dowiemy. Można tylko przypuszczać, że Hitlerowi bliższe sercu były Alpy, niż mazurskie jeziora, więc być może były szanse na zmianę granic. A jak by się wówczas potoczyły wydarzenia roku 1939? Z całą pewnością inaczej.
Największym grzechem elit przywódczych II Rzeczpospolitej było podporządkowanie wszystkiego – w tym polityki zagranicznej – interesom wewnętrznej walki o władzę, czyli sukcesję po prezydencie Mościckim. Byliśmy na tyle dużym i ważnym krajem, że byt jego zdawał się być w ich mniemaniu nienaruszalny. Za ten kardynalny błąd zapłaciły miliony Polaków. I w tym kontekście warto spojrzeć na walkę o władzę obecnych elit przywódczych. Bo nie jest grzechem błądzić, ale grzechem ciężkim jest błędy powtarzać.
Z tymi przemyśleniami zapraszam Państwa serdecznie do lektury wrześniowego numeru : papierowo, elektronicznie i na stronie internetowej www.strzał.pl.