W Szalonych Latach 20. strzelające pióro wieczne przelotnie zyskało sławę – i szybko ją utraciło. Z nabojem łzawiącym lub słabym kulowym, zwykle używane przez osoby nieobeznane z bronią i w sytuacjach nader stresujących, miało skuteczność bliską zeru, dając co najwyżej ułudę bezpieczeństwa. A mimo to dwie dekady później chciano z nim ludzi wysyłać na wojnę…
Początkowo tego rodzaju broń palna ukryta w przedmiotach nieprzypominających broni cieszyła się umiarkowanym powodzeniem. Szybko okazało się jednak, że w sytuacji rzeczywistego zagrożenia jeden strzał gazem łzawiącym, czy nawet słabym nabojem bocznego zapłonu, zamiast napastnika odstraszać, jedynie bardziej go rozsierdzał. Gdy więc nowość się opatrzyła, wyszła z mody i na dobrą sprawę zaniknęła.
Nikomu nawet przez myśl nie przeszło wiązać z tą „bronią” jakiegokolwiek znaczenia wojskowego. Ale w roku 1942, nowoutworzone amerykańskie Biuro Spraw Strategicznych (OSS) postanowiło uzbroić swoich agentów w to nietypowe utensylium – jako broń ostatniej szansy na wypadek
zagrożenia aresztowaniem lub do zabójstw w bliskim kontakcie. W ich bardzo rozbudowanym arsenale broni dziwnej i dziwacznej brakowało czegoś takiego, a istniejące pistolety wytłumione były za duże, a przez to trudne do ukrycia i nie nadawały się zwykle do „mokrej roboty” z bliska.
Projekt OSS rozpoczął się w październiku 1942 roku i miał początkowo kryptonim Scorpion, potem zmieniony na Stinger. Co dziwniejsze, w obu przypadkach wbrew zaleceniom kryptonim jasno dawał do zrozumienia przeznaczenie projektu, bo oba słowa odnoszą się do żądlenia
ilustracje: WIKIMEDIA COMMONS, NATIONAL MUSEUM OF THE U.S. FORT BELVOIR