W młodości – jak wówczas każdy szanujący się licealista z ambicjami – zaczytywałem się poezją, i zasłuchiwałem poezją śpiewaną, jak to się w tamtym czasie nazywało. Połowa lat 70. obfitowała w wykwity studenckiego życia artystycznego, mniej lub bardziej udane. Jednym z niewątpliwie najbardziej udanych zjawisk był Edward Stachura, którego przywołana w tytule piosenka-wiersz irytowała mnie jednak niepomiernie powtarzanym w nieskończoność brakiem zdecydowania podmiotu lirycznego: no żesz
czytaj dalej10 marca 2024